CELEBRITY
Wymarzony start Rakowa Częstochowa! I ten początek drugiej połowy

Szybko zdobyta bramka, a potem czerwona kartka. Pięć minut po przerwie wstrząsnęło zespołem Universitatei Craiova w starciu z Rakowem Częstochowa. A na tym nie koniec. Wicemistrzowie Polski udanie zainaugurowali fazę ligową Ligi Konferencji i w pełni zasłużenie odprawili z kwitkiem lidera ligi rumuńskiej 2:0. A dodatkowo przełamali niemoc na stadionie w Sosnowcu. Marek Papszun pomimo pierwszej wygranej na tym etapie europejskich rozgrywek ma jednak poważny ból głowy.
Więcej ciekawych historii znajdziesz w Przeglądzie Sportowym Onet
Marek Papszun długo czekał na takie spotkanie. Opiekun Rakowa Częstochowa w czwartkowym starciu z Universitateą Craiovą zadebiutował w fazie ligowej europejskich pucharów. Wicemistrzowie Polski po blisko dwóch latach przerwy wrócili na ArcelorMittal Park w Sosnowcu, gdzie nie zaznali jeszcze smaku wygranej w europejskich pucharach.
Dwa lata temu podopieczni Dawida Szwargi mierzyli się tam z FC Kopenhaga w eliminacjach Ligi Mistrzów, a także ze Sportingiem Lizbona, Sturmem Graz i Atalantą Bergamo w fazie grupowej Ligi Europy. Teraz przyszedł czas na starcia w ramach Ligi Konferencji, a na “dzień dobry” częstochowianie mierzyli się z aktualnym liderem ligi rumuńskiej.
A sam Papszun nieco zaskoczył w wyjściowym składzie. Do łask wrócili bowiem Oskar Repka i Karol Struski. Zwłaszcza ten drugi długo odstawiony był na boczny tor i początkowo nie został zgłoszony do gry w europejskich pucharach.
Były zawodnik m.in. Arisu Limassol skorzystał jednak na kontuzji Zorana Arsenicia, a po dobrym występie w ostatnim meczu PKO Bank Polski Ekstraklasy z Widzewem Łódź wrócił do wyjściowego składu częstochowskiego zespołu. Po blisko dwóch miesiącach przerwy. Tym samym na ławce rezerwowych zasiedli m.in. Peter Barath i Marko Bulat.
Ale bardzo szybko, bo po 21. minutach gry trener Rakowa musiał mocno zrewidować swoje taktyczne plany. Z powodu kontuzji boisko zmuszony był bowiem opuścić Ivi Lopez. A jego miejsce zajął Lamine Diaby-Fadiga, czyli bohaterem meczu z Widzewem.
Częstochowianie mieli optyczną przewagę, ale długo nie potrafili wykreować sobie sytuacji bramkowych. Aż do 32. minuty, gdy po podaniu Tomasza Pieńki strzał Jonatana Brauta Brunesa zablokował jeden z rywali. A po rzucie rożnym ponownie zakotłowało się pod bramką Pavlo Isienki, ale tym razem strzał Bogdana Racovitana ponownie został zablokowany.
Mocne uderzenie Rakowa tuż po przerwie
Wicemistrzowie Polski podkręcili tempo tuż przed przerwą. W 43. minucie lewą stroną ruszył Adriano Amorim, a po jego centrze w pole karne blisko otwarcia wyniku był Michael Ameyaw. A po chwili znów interweniował Isienko — tym razem po kolejnej próbie Brunesa. A już w doliczonym czasie gry serca kibiców Rakowa zadrżały, gdy po błędzie Frana Tudora w pole karne wpadł Stefan Baiaraim i po jego strzale piłka niemal otarła się o słupek.
Początku drugiej połowy częstochowianie nie mogli sobie natomiast lepiej wymarzyć. Po wrzutce Ameyawa futbolówka trafiła do Pieńki, który wpakował piłkę do bramki mimo interwencji Isienki.