CELEBRITY
Czas na sejmową prohibicję [OPINIA]

Burdy, bójki, awantury w sejmowej restauracji, a także wzajemne oskarżenia (nie zawsze prawdziwe) o bycie “pod wpływem” na sali obrad uświadamiają, że nadszedł czas, by wprowadzić prohibicję w Sejmie. I, jak się zdaje, po raz pierwszy w historii zmienia się nastrój społeczny w tej sprawie, a taka decyzja staje się możliwa – pisze w felietonie dla WP Tomasz P. Terlikowski.
Jestem za stary, by uważać, że alkohol nagle stał się problemem w polskiej polityce. Za dobrze pamiętam zdjęcia posłów zalegających na sejmowych korytarzach, wygłaszających kompletnie pozbawione sensu przemowy czy nawet prezydenta, który doznał “kontuzji goleni prawej”, i to akurat podczas upamiętniania polskich żołnierzy.
Alkohol od zawsze lał się strumieniami podczas rozmaitych spotkań politycznych i od zawsze otwierał języki i ułatwiał porozumienia podczas zakulisowych negocjacji. Tego, jak się zdaje, nie da się zmienić, szczególnie w naszej, szczególnie otwartej i tolerancyjnej dla alkoholu (a także związanych z nim ekscesów) kulturze.
Nie bardzo też wierzę, żeby teraz było gorzej, niż kiedyś. Jeśli coś się zmieniło to raczej dostępność środków nagrywania wydarzeń, a także poziom wzajemnej niechęci politycznej, która sprawia, że to, co kiedyś zostawało między posłami (i posłankami), co się tuszowało, bo przecież “każdemu mogło się przydarzyć”, dzisiaj jest wyciągane na światło dzienne. I to nie tylko przez złośliwe tabloidy, ale i przez samych polityków. Alkohol i jego nadużywanie stał się wygodną pałką na przeciwników, a ochronny parasol nad “nadużywającym” politykami z tej drugiej strony został zdjęty. I to dlatego więcej informacji na ten temat przebija się do opinii publicznej.
Otwarciej, i to akurat jest niewątpliwie pozytywna zmiana, mówi się też o własnych problemach alkoholowych. Mówił o tym zarówno poseł Szejna z Lewicy, jak i poseł Wilk z Konfederacji, a i innym zdarzało się mówić o chorobie alkoholowej. Ten temat przestał być już tematem tabu, a świadomość ogromnych skutków alkoholizmu (ale także nadużywania czy niekontrolowanego spożycia alkoholu) staje się coraz bardziej powszechna.
Istnieje też, może w dość niewielkim stopniu, ale jednak moda na to, by nie pić. Moda, która jeszcze kilka lat temu wcale nie była oczywista. Dziś można już bez żadnego obciachu (a piszę to jako człowiek, który wielokrotnie musiał tłumaczyć, dlaczego nie pije) odmówić. I nie budzi to zaskoczenia. To także jest zmiana korzystna, która sprawia, że coraz otwarciej można mówić o prohibicji w Sejmie. I to właśnie te elementy sprawiają, że być może po raz pierwszy, stało się możliwe prowadzenie takiego rozwiązania.
Piłeś? Nie głosuj!
Dlaczego mielibyśmy to zrobić? Odpowiedź jest prosta. Sejm (a dotyczy to także, choć w nieco innym stopniu, hotelu sejmowego) jest miejscem pracy posłów. Tam powstaje prawo, które jest potem egzekwowane, tam prowadzi się rozmowy, które mają znaczenie dla naszej przyszłości, i tam wreszcie wykuwa się standardy, które obowiązują innych. I jak się zdaje, nie ma żadnych powodów, by w procesie tym uczestniczyli ludzie pozostających pod wpływem substancji psychoaktywnych, których działanie jest naprawdę poważnie.
Jeśli badamy alkomatami kierowców, którzy mają prowadzić autobusy, którymi młodzi jadą na wycieczki szkolne, to nie widać powodów, by posłowie nie byli sprawdzani przy wchodzeniu na salę sejmową. Ci trzeźwi nie mają się czego obawiać, a inni po prostu mogą sobie odmówić picia dzień przed obradami. Wyjdzie to i im, i ich bliskim na zdrowie.
Korzyścią polityczną i społeczną będzie też to, że nie będzie już można wzajemnie oskarżać się o pijaństwo czy alkoholizm. Wszyscy będą przetestowani i “czyści”. Nic nikomu z tego powodu się nie stanie. A sygnał wysłany do społeczeństwa będzie jasny: praca pod wpływem alkoholu jest czymś jednoznacznie nieakceptowalnym. “Piłeś, nie głosuj” – można sparafrazować hasło dotyczące kierowców.
Hotel sejmowy też miejscem pracy
To jednak tylko pierwszy krok. Drugim powinno być wyprowadzenie alkoholu z sejmowej restauracji i hotelu. Tak się składa, że w zakładach pracy (a trudno oddzielić przestrzeń polityczną od prywatnej w Sejmie) nie sprzedaje się, ani nie rozprowadza alkoholu. Nie widać więc powodów, by rozprowadzać czy umożliwiać jego spożywanie w restauracji sejmowej. Oczywiście rozumiem, że posłanki i posłowie, senatorki i senatorzy, muszą mieć gdzie spożyć posiłek czy porozmawiać, ale… nie sądzę, by musieli w tym miejscu napić się alkoholu.
Odpoczynek i posiłek możliwy jest (a jako osoba, która najpierw przez dziesięciolecia w ogóle nie piła alkoholu, a ostatnio spożywa go absolutnie okazjonalnie, dwa, może trzy razy do roku, i to w ilościach minimalnych) bez niego. I zapewnia, że da się bez niego zarówno rozmawiać, jak i ustalać pewne kwestie.
Argument, że posłowie muszą – i to właśnie w czasie pracy, posiedzeń Sejmu – spożywać alkohol, muszą mieć prawo odsapnąć, to w istocie argument z repertuaru alkoholików, a przynajmniej kultury normalizującej alkoholizm. Otóż nie ma żadnych powodów, by uznać, że spożywanie alkoholu jest prawem każdego i w każdych okolicznościach, które nie wolno nigdy i nikogo pozbawić.
Nie jest też tak, że wszędzie i zawsze alkohol powinien być dostępny albo że bez niego nie istnieje normalna polityka. Tak zwyczajnie nie jest. A do tego, jeśli ktoś chce być posłem, jeśli chce być politykiem, to powinien umieć się pogodzić z faktem, że gdy jest w pracy, to nie pije. Tak jak ostatecznie godzą się z tym zawodowi kierowcy.
Abstynencja i polityka
I nie, nie oznacza to, że odmawiam politykom spożywania alkoholu. Jest wiele miejsc, sytuacji czy spotkań, w których mogą, jeśli chcą, się napić. To, że sam uważam, że życie na trzeźwo jest ciekawsze, i że mam świadomość, że w ogromnej większości sytuacji więcej alkoholu oznacza opowiadanie większych głupot, a nawet fakt, że wiem, jak potężne skutki społeczne i egzystencjalne ma nadużywanie alkoholu w Polsce, nie oznacza, że chcę wprowadzić całkowitą prohibicję. Takie rozwiązanie jest zwyczajnie nieskuteczne i szkodliwe.
Ale między całkowitą prohibicją a zakazem spożywania alkoholu w miejscu pracy albo ograniczeniu miejsc, w których można go sprzedawać, jest cała masa możliwości. Jednym z miejsc, które wydaje się oczywiste do wprowadzenia takich ograniczeń, jest właśnie Sejm. To byłby mocny sygnał, że politycy mają świadomość problemów, jakie rodzi alkohol, i że pewne rozwiązania zaczynają od siebie. Panie i panowie posłanki – odwagi! Życie bez alkoholu w miejscu pracy jest możliwa. Pokażcie to!
Tomasz P. Terlikowski jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF 24. Ostatnio opublikował “Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła”, a wcześniej m.in. “Czy konserwatyzm ma przyszłość?”, “Koniec Kościoła, jaki znacie” i “Jasna Góra. Biografia”.