Connect with us

CELEBRITY

Mirella żyła w ukryciu przez 27 lat. Koleżanka ze szkolnej ławy ujawnia szczegóły z ich dzieciństwa

Published

on

Gdy usłyszała historię Mirelli ze Świętochłowic przeszły ją ciarki. Na początku nie wierzyła, że to ta sama dziewczynka, z którą siedziała 8 lat w jednej ławce. Gdy skojarzyła fakty, łzy popłynęły ciurkiem. — To był szok, niedowierzanie, targały mną różne emocje. 27 lat nie wiedziałam, gdzie się podziewała. Musiała przejść przez piekło — mówi pani Beata (42 l.), koleżanka ze szkolnej ławki w podstawówce, do której dotarł “Fakt”. Opowiedziała nam jaka była Mirelka.

O przerażającym dramacie Mirelli ze Świętochłowic “Fakt” pisze od kilku dni. Jako pierwsi ujawniliśmy światu jej koszmar. Gdy miała 15 lat, zniknęła ze społeczeństwa. Rodzice wypisali ją ze szkoły. Sąsiadom mieli mówić, że zaginęła, wyjechała, a niektórym nawet, że wróciła do biologicznych rodziców. Prawda okazała się szokująca. Przez 27 lat Mirella żyła w ukryciu. Nie wiemy, czy z własnej woli, czy ktoś tak postanowił. Nad tym pracują śledczy z chorzowskiej prokuratury. “Fakt” dotarł do jej koleżanki, z która Mirella chodziła do podstawówki w Świętochłowicach.

Chodziły razem do szkoły przez 8 lat, a potem też krótko do liceum. Siedziały w jednej ławce przez całą podstawówkę, pani Beata nigdy nie zauważyła, by Mirella miała wtedy kłopoty zdrowotne. — Byłam święcie przekonana, że rodzice o nią dbają. Mirelka w podstawówce była zawsze ładnie ubrana. Miała nowe książki, piękne zeszyty, jeździła z nami na wycieczki, chodziła na obiady do szkolnej stołówki. Pamiętam, że zawsze zazdrościłam jej śniadań, miała kanapki z takim lepszym pasztetem — wspomina pani Beata (42 l.).

Była przesympatyczną osobą, nikomu nie ubliżyła. Mirella chodziła z nami na basen, na WF, czasami trzeba było na nią po zajęciach trochę poczekać, za nim się przebrała. 10 razy sprawdzała, czy dobrze się ubrała, czy ma dobrze poczesane włosy. Była taką perfekcjonistką. Nosiła dwa kucyki albo jeden i równiutki, staranny przedziałek. Z nauką nie miała większych problemów, pomagałyśmy sobie nawzajem. Ja jej z matematyką.

Były dziećmi, często spędzały ze sobą popołudnia. — Jak nam się nudziło, grałyśmy w kółko i krzyżyk, albo na przerwach w statki — dodaje pani Beata. W trzeciej klasie podstawówki pojechały razem na zieloną szkołę do Czech. — Pamiętam, że zorganizowano na szybko bal przebierańców, a my nie miałyśmy specjalnych strojów. Postanowiłyśmy się zamienić skarpetkami i tak wystąpiłyśmy — mówi pani Beata, pokazując zdjęcie z dawnych lat.

Wiele razy byłam u niej domu — dodaje pani Beata. Gdy patrzy na zdjęcia, które pokazujemy, mówi, że lata temu tak właśnie mógł wyglądać jej pokój. — Jej pokój znajdował się między kuchnią a łazienką. Rodzice Mirelli wtedy zrobili na mnie dobre wrażenie. Mama pytała często: dziewczynki napijecie się czegoś? Częstowała ciasteczkami. Była bardzo zadbaną kobietą, zawsze umalowana, z idealną fryzurą, ale widać było, że to dominantka w rodzinie. Ojca Mirelli pamiętam tylko, że był wysoki i szczupły, ale nigdy z nim nie rozmawiałam. Było normalnie, oglądałyśmy telewizję, słuchałyśmy muzyki, bawiłyśmy się w chowanego. Jedyne co pamiętam, to Mirelka nie lubiła się ze mną rozstawać. Zawsze jej było smutno, gdy mówiłam, że muszę iść do domu. Nie wiem dlaczego — mówi pani Beata. — Ona nigdy się nie skarżyła na swoich rodziców, jedyne, co widziałam w jej oczach, to taką samotność — dodaje.

— Byłam też dzieckiem, nie wszystko pamiętam idealnie, ale jedna rzecz mi utkwiła w głowie. Gdy miałyśmy gdzieś wyjść razem, np. na podwórku to ona się długo szykowała. Przygotowanie trwało czasem nawet 10 minut. Wciąż mam przed oczami taką sytuację. Ja stoję w drzwiach i czekam na nią. Ona stała długo przed lustrem i czesała włosy. Już ta fryzura była idealna, nie pytała, czy dobrze wygląda, ale potrzebowała więcej czasu, zanim ze mną wyszła. To była taka perfekcja z jej strony — mówi pani Beata.

Pani Beta dodaje, że Mirelka była wiary ewangelickiej. — Tłumaczyła mi kiedyś, na czym polega ta konfirmacja. Nigdy nie wspomniała o adopcji, o której teraz takie słuchy krążą. Czasami się spóźniała, była trochę wolniejsza niż pozostałe koleżanki i nigdy się nie spieszyła — dodaje rozmówczyni “Faktu”. — Pod koniec podstawówki wręcz wydoroślała, z małej dziewczynki wyrosła na taką dojrzałą osobę, takie miałam wrażenie — mówi.

Liceum Kochanowskiego było marzeniem Mirelli
Ostatecznie Mirela i Beata znalazły się w jednym liceum. Chodziły do różnych klas w I LO im. Kochanowskiego w Świętochłowicach.

— Mirelka była pracowita, “Kochanowski” to było jej marzenie. Chodziła nawet na korepetycje, aby się tam dostać. I jej się to udało — mówi pani Beata. — Gdy we wrześniu 1997 r. zaczęłyśmy naukę, człowiek poznał nowe koleżanki. Nie miałyśmy już takiego kontaktu jak wcześniej. Pamiętam, że ona była w innej klasie niż ja. Na przerwach ciągle mnie szukała i mówiła, żebym się przeniosła do jej klasy. To pamiętam. Ja byłam na profilu przedsiębiorczości. Nie wiem, co się wydarzyło potem, miałam już inny plan lekcji niż ona i nowe koleżanki — dodaje.

Nasza rozmówczyni nie przypomina sobie, żeby Mirela miała jakieś widoczne problemy z nogami. — Nie zauważyłam, żeby miała jakieś kompleksy z powodu tych nóg, nigdy nie kulała, nie skarżyła się na nie, nie było sytuacji, że nie umiała chodzić. Później zaczęły krążyć jakieś plotki, że trafiła do szpitala. Pamiętam, że pewnego razu przyszła do mnie pani pedagog. Chyba pytała o Mirelkę, czy wiem, co się z nią dzieje, bo przestała chodzić do szkoły. Poproszono nas, by pójść do niej do domu. Zrobiłam to. Pukałam, dzwoniłam domofonem i nikt mi nie otworzył. Nigdy później już jej nie widziałam — dodaje pani Beata.

Pani Beata później przechodziła jeszcze parę razy pod jej blokiem i pod oknami, bo niedaleko była biblioteka, z której korzystała. Próbowała wołać koleżankę, ale okna w jej mieszkaniu zawsze były zamknięte. Nikt nie odpowiadał. Przestała, gdy była już na studiach.

Przypominam sobie, że nigdy Mirella nie mówiła nic o swojej rodzinie, o wujkach, ciociach, czy babci. Była zresztą małomówna, ale sympatyczna. Była bardzo ładną dziewczynką. Jeśli wystąpiła u niej jakaś choroba, to bardzo to jest przykre, że zamknięto ją w czterech ścianach, zamiast pomagać, leczyć — dodaje smutno pani Beata. — Ciągle o niej myślę i nie wiem, co tak naprawdę się tam stało. Gdy czytam teraz, w jakich warunkach żyła przez te wszystkie lata, jest mi tak bardzo przykro. Uważam, że nie powinna tam dalej mieszkać, z tymi rodzicami pod jednym dachem — mówi.

“Uratował mnie sąsiad, inaczej bym nie wyszła”. Sąsiadka Mirelli ujawnia, co usłyszała w szpitalu

Horror w Świętochłowicach. Przez 27 lat była zamknięta w małym pokoju? “Zaczęło się od głosów…”

Click to comment

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Copyright © 2025 USAtalkin