CELEBRITY
Władysław Kozakiewicz to legenda polskiego sportu, jeden z najlepszych tyczkarzy w historii tej dyscypliny. Dzięki swoim dokonaniom może liczyć na solidną emeryturę. Link w komentarzu
Władysław Kozakiewicz to jeden z legendarnych polskich sportowców, który wywalczył złoty medal igrzysk olimpijskich w skoku o tyczce. Kozakiewicz dzięki temu może liczyć na solidną emeryturę.
Władysław Kozakiewicz to legenda polskiego sportu, jeden z najlepszych tyczkarzy w historii tego sportu. Był dwukrotnym rekordzistą świata. Kozakiewicz w 1980 roku na igrzyskach olimpijskich w Moskwie wywalczył złoty medal. W tym konkursie Polak walczył nie tylko z przeciwnikami, ale kibicami, którzy głośno na niego gwizdali i obrażali. W 1985 r. wyjechał do Niemiec. To wtedy pokazał im w odpowiedzi – bez niepotrzebnego owijania w bawełnę – “wała”. Od tamtej chwili mówi się o “geście Kozakiewicza”.
Tyle emerytury dostaje Władysław Kozakiewicz
71-letni Władysław Kozakiewicz dzięki złotemu medalowi na IO w Moskwie dostaje aż dwie emerytury. Za sukces olimpijski otrzymuje co miesiąc przelew w wysokości 4967,95 zł. Nie każdy sportowiec może otrzymywać emeryturę olimpijską. Trzeba mieć ukończone 40 lat, nie uprawiać czynnie już sportu i nie mieć żadnych wpadek dopingowych.
Aby otrzymać świadczenie, osoba zainteresowana musi złożyć wniosek o jego przyznanie. Sportowiec nie otrzyma świadczenia, jeśli nie złoży odpowiedniego wniosku” – poinformowało ministerstwo sportu dla “WP SportoweFakty”.
Cztery lata temu emerytura olimpijska wynosiła tylko 2844,74 zł netto. Od stycznia tego roku kwota wzrosła do 4967,95 zł.
Zobacz także: Jej słowa wstrząsnęły całym krajem. “Kazał mi ściągnąć stanik i…”
Na pewno zawsze wszyscy będą mnie kojarzyć z tym, co zrobiłem na igrzyskach w Moskwie. Złoty medal, rekord świata i ten gest ciągną się za mną przez lata. I dobrze. Ale niedobrze, że ludziom się na mój temat coś dziwnego wydaje. Wyobrażają sobie, że miałem łatwe życie, że w naszej trudnej, socjalistycznej rzeczywistości funkcjonowałem inaczej niż wszyscy – mówił Kozakiewicz w 2013 roku w długiej rozmowie z Łukaszem Jachimiakiem, dziennikarzem Sport.pl.
