CELEBRITY
Zagadka podpalenia kancelarii w Rzeszowie wciąż nierozwiązana. Policja nie zabezpieczyła kluczowych dowodów, mimo że były na wyciągnięcie ręki.
Pomieszczenia były zadymione, ściany czarne od sadzy. Sprzęt i dokumenty spłonęły, straty sięgnęły około 50 tys. zł. Na jednym z nagrań widać, jak podejrzewany o podpalenie mężczyzna odchyla głowę i odsłania część twarzy, choć obraz pozostaje nieostry. Prawnicy z poszkodowanej kancelarii mówią, że inne kamery mogły pokazać go wyraźniej, lecz policja ich nie zabezpieczyła. Minęły dwa miesiące. Śledztwo stoi. — To wielka zagadka. Jeszcze większą jest to, dlaczego służby nie działają i nie zbierają dowodów, które wręcz podajemy im na tacy — mówi “Faktowi” Kamil Reczek, radca prawny i wspólnik rzeszowskiej kancelarii.
9 października, tuż przed 22.30 na jednej z bocznych ulic w Rzeszowie pojawił się mężczyzna z plecakiem. Jak zarejestrowały kamery, metodycznie, bez pośpiechu, obszedł budynek kancelarii prawnej. Po chwili wyważył łomem okno, wszedł do środka, ukradł pieniądze, a następnie rozlał łatwopalną ciecz i podpalił pomieszczenia.
Nagranie z monitoringu, które prawnicy zdobyli… sami, pokazuje mężczyznę chodzącego po ulicy Powstańców Styczniowych między 22:20 a 22:50. W pewnej chwili, w bezpiecznej dla niego odległości, zdejmuje kaptur i przez chwilę odsłania twarz, choć jest niewyraźna.
— To nie był żaden przypadkowy podpalacz. Poruszał się spokojnie, bez emocji. Profesjonalnie — podkreślają prawnicy. Policja nagrania ma, ale to kancelaria, nie funkcjonariusze je zabezpieczyła.
“Daliśmy wszystko na tacy”. Monitoringów nikt nie odebrał
Z relacji prawników wynika, że policja nie zabezpieczyła większości nagrań, mimo że czas ich przechowywania to często zaledwie kilka dni.
Mamy potwierdzenie, że dwa domy dalej był monitoring. Policjanci uzyskali numer do właściciela. Minął miesiąc, nikt nie zadzwonił. Nagrania prawdopodobnie się nadpisały — mówi Reczek.
Kancelaria wskazywała policji także kolejne kamery — m.in. przy Paderewskiego. Nagrania wciąż czekają. Na policję.
— My, jako amatorzy, w kilkanaście minut zdobyliśmy kilka nagrań. Policja przez dwa miesiące nie była w stanie odebrać zabezpieczonych materiałów z firm, które same je przygotowały. To jest katastrofa — słyszymy.
Policjant prowadzący? “Znowu niedostępny”
Jak ustalili prawnicy, funkcjonariusz prowadzący sprawę miał w tym czasie: zwolnienie, lekarskie, urlop, to znów szkolenie. — I tak mija czas. A wraz z czasem znikają dowody. A wraz z dowodami szanse na złapanie sprawcy — komentuje Reczek.
W kancelarii podejrzewali już wszystko. Odpowiedź jest nadal jedna: “nie wiemy”
Czy sprawca chciał coś ukraść? Czy podpalenie miało ukryć włamanie? A może była to zemsta?
Nie mamy żadnej sugestii. Ten człowiek jest kompletnie nam nieznany — mówi radca.
Przyznaje też, że groźby w zawodzie czasem się zdarzają, ale nie ma podstaw, by łączyć je z tym incydentem.
Właściciel kancelarii pisze do prokuratury
Adwokat Eliasz Głąb, właściciel kancelarii, skierował do Prokuratury Rejonowej wniosek o objęcie sprawy szczególnym nadzorem. W piśmie wylicza zaniechania policji, opisuje utracone nagrania i wskazuje konkretne lokalizacje kamer, które jego zdaniem mogą pozwolić ustalić drogę sprawcy.
— Kancelaria nie była ubezpieczona. A postępowanie praktycznie stoi. Szkody paraliżują działalność firmy — podkreśla w dokumencie Głąb.
“Zaniżona kwalifikacja sprawy”
Policja prowadzi postępowanie pod kątem kradzieży z włamaniem. Prawnicy podkreślają: to błąd, który obniża rangę sprawy i spycha ją do zwykłego komisariatu.
Podpalenie to zupełnie inny ciężar gatunkowy. Wtedy prokuratura musiałaby objąć sprawę bezpośrednim nadzorem. A tak… spychologia — uważa Reczek.
Trzy miesiące od podpalenia. Zero postępów
Od nocy podpalenia minęło dwa miesiące. Sprawca jest wciąż na wolności.
Nagrania, które mogły go wskazać, w części się nadpisały. Nikt się z prawnikami nie skontaktował, także po publikacji w lokalnych mediach.
— To wszystko idzie tak opornie, że trudno w to uwierzyć. Monitoringi czekają, numery podane, adresy podane, a policja nic — podsumowuje Reczek.
My również zwróciliśmy się do rzeszowskiej policji z pytaniami, które przesłaliśmy 8 grudnia. Na odpowiedzi wciąż czekamy. Jeśli stanowisko wpłynie, zaktualizujemy materiał.
