CELEBRITY
Wychodzisz z hotelu i widzisz ogromny kontrast”. Polacy wiedzieli, czego się spodziewać na Filipinach

Kamil Semeniuk na MŚ na Filipinach poleciał trzy tygodnie po od dawna planowanym i wyczekiwanym ślubie. – Dalej mam z tego wielką frajdę – przyznał przyjmujący reprezentacji Polski.
Dominika Pawlik, WP SportoweFakty: Jak się czujesz w nowej roli?
Kamil Semeniuk, przyjmujący reprezentacji Polski: Fantastycznie. Naprawdę fantastycznie. Może aż tak diametralnie nic się nie zmieniło, bo z Kasią jesteśmy razem od dawna i długo wyczekiwaliśmy tego momentu. Przekładaliśmy go kilka razy, aż w końcu udało się wziąć ślub. A teraz? Dalej mam wielką frajdę za każdym razem, gdy zakładam obrączkę na palec.
Oczywiście, ze względu na siatkówkę, często muszę ją ściągać i noszę na naszyjniku, ale kiedy już mam ją na palcu, to złapałem taki nawyk: dotykania, kręcenia, takiego drobnego gestu, który mi przypomina, że jestem już mężem. To naprawdę fajne uczucie.
Trochę brakuje tego “odliczania”, bo wcześniej był cel – dzień ślubu. Teraz już to za nami. Sam czekałem, aż to się wydarzy, bo byłem tym tematem mocno pochłonięty. Niby mieliśmy wedding plannerkę, która ogarniała wszystko od A do Z, podpowiadała w odpowiednich momentach, do kogo zadzwonić, jak coś zorganizować, ale i tak w głowie miałem te myśli: czy wszystko jest dopięte? Czy nie zapomnieliśmy o czym? Jak przywitam gości? Jak wyjdzie pierwszy taniec? Im bliżej było dnia ślubu, tym trudniej było się zrelaksować. Nawet kiedy kładłem się spać, nagle wpadała myśl: “a czy na pewno to mamy ogarnięte?”. I człowiek zamiast odpoczywać, żył tymi przygotowaniami.
Po ślubie już w stu procentach mogłeś się skupić na siatkówce?
Tak, zdecydowanie. Choć nadal telefon potrafił być gorący, bo niedawno kupiliśmy dom i wciąż jest sporo organizacji, umeblowanie, drobne naprawy. Więc co jakiś czas dostaję wiadomość czy telefon: “słuchaj, coś nie działa, co robimy?”.
Filipiny – miejsce dość egzotyczne, gorące, wilgotne. Jak ty się tam czujesz?
Bardzo dobrze. Byłem już na Filipinach dwa lata temu i wspominam to świetnie. Organizacja była na najwyższym poziomie, niczego nam nie brakowało. Hotel – rewelacja, jedzenie – fantastyczne, naprawdę mogliśmy się skupić w stu procentach na grze.
Zainteresowanie też zawsze jest ogromne. Kibice na Filipinach kochają siatkówkę, są pozytywnie zakręceni i naprawdę tworzą niesamowitą atmosferę. Ale wiadomo, wychodzisz poza hotel i widzisz ogromny kontrast. Z jednej strony piękne miejsca, a z drugiej, ludzie mieszkający na ulicach, dzieci śpiące na materacach. To bardzo chwyta za serce i wtedy naprawdę człowiek docenia to, co ma. Ale pojechaliśmy tam w konkretnym celu – grać i walczyć w mistrzostwach świata – i staramy się nie rozpraszać tym, co trudne.
Filipiny nie mają mocnej reprezentacji, ale kibice – szaleją.
Tak, dokładnie. Nawet jeśli poziom sportowy reprezentacji nie jest wysoki, to pasja kibiców jest niesamowita. Dwa lata temu mieliśmy mnóstwo spotkań z fanami – po każdym meczu, a nawet po treningach czekały grupy kibiców proszące o autografy, zdjęcia, wręczające prezenty. Dosłownie można było torbę bagażową wypełnić pamiątkami.
I to są niesamowite rzeczy – czasami bardzo spersonalizowane. Na przykład w Chinach dostałem breloczek z moim psem w szlafroku – zdjęcie, którego sam nawet nie mam w telefonie! A kibice to gdzieś znaleźli, przygotowali i podarowali. To pokazuje, jak wielkie i ciepłe serca mają ci ludzie.
A jak z aklimatyzacją – strefy czasowe, klimat?
Do tej pory nigdy nie miałem z tym problemu. Zawsze podpytywałem sztab czy kolegów – kiedy najlepiej zasnąć w samolocie, jak rozłożyć drzemki, żeby szybciej się przestawić. I faktycznie działało.
Turniej jest długi, mecze co dwa dni albo rzadziej. Jak spędzasz wolny czas?
Różnie. Zawsze znajdzie się coś do ogarnięcia, rachunki, rozmowy z żoną, rodziną czy przyjaciółmi. A jak jest luz, to w pokoju z Jasiem Firlejem gramy na konsoli, czasem wychodzimy pozwiedzać albo na kawę.
Jesteś coraz starszy w kadrze, młodzi wchodzą – naturalna zmiana pokoleniowa.
Tak, dokładnie. W tym roku dołączyli Kuba Nowak i Maks Granieczny – chłopaki po 20 lat. Ja mam 29, więc można powiedzieć, że to moi młodsi bracia. Ale to też mnie motywuje, żeby ciężko pracować, żeby żaden młody nie pokazał mi: “patrz, jestem lepszy, a ty już stary”.
Nie było jednak żadnego dystansu – chłopaki świetnie się odnaleźli. Z Maksem złapałem super kontakt – jeździmy razem na zgrupowania, na escape roomy, spędzamy wolny czas. I to jest siła tej reprezentacji – nie ma gwiazdorstwa. Nawet taki Maksiu czy Kuba bez problemu mogą zagadać do Bartka Kurka i nikt nie patrzy z góry.
To naturalna wymiana pokoleniowa, ale przechodzi bardzo płynnie. Nawet jeśli zmienia się 6–7 osób, to drużyna działa dalej jak należy. Nowi są od razu wciągani w tryby reprezentacji i to wszystko funkcjonuje bez zakłóceń.
Na Filipiny, to nie ulega wątpliwości, pojechaliście po medal. Jak oceniasz rywali, będą groźniejsi niż podczas Ligi Narodów?
Patrząc personalnie, te mistrzostwa świata nie są aż tak naszpikowane gwiazdami, jak bywało wcześniej. To daje nam jeszcze większą szansę, by osiągnąć cel – złoty medal. Ale to nie znaczy, że będzie łatwo. Od ćwierćfinałów każdy mecz będzie na bardzo wysokim poziomie i decydować mogą pojedyncze akcje.
Oczywiście każdy z nas śledził wiadomości, widzieliśmy, że tu ktoś wypadł przez kontuzję, tam kolejny. Ale nie patrzymy na to. Naszym celem jest grać swoją siatkówkę, niezależnie od tego, kto stoi po drugiej stronie siatki. Jeśli mamy zagrać i wygrać do 15 ze Stanami Zjednoczonymi pełnymi gwiazd – to to robimy. A jeśli rywal nie ma gwiazd – też gramy swoje i wygrywamy. To dla nas nie robi różnicy.
Rozmawiała Dominika Pawlik, WP SportoweFakty