Connect with us

CELEBRITY

„Bijcie w brzuch, żeby nie było śladów”. Tajemnice i śmierć Grzegorza Przemyka

Published

on

Był zakochany. Marzył o dobrych wynikach egzaminów maturalnych, studiach i podróżowaniu…

12 maja 1983 roku. Młody chłopak zostaje przywieziony do szpitala po ciężkim pobiciu. Winni są milicjanci, ale nikt nie bierze takiej opcji pod uwagę, wszyscy zdają się puszczać tę informację mimo uszu. Później oskarżą sanitariuszy. Chcą go zabrać do szpitala psychiatrycznego, wmawiają obłęd. Jego matka się na to nie zgadza, zabiera syna do domu. Grzegorz Przemyk nie może sam ustać na nogach, trzyma się za obolały brzuch, wymiotuje krwią. Skatowany 18-latek wyznaje, że milicjanci bili go w brzuch, tak, żeby nie było śladów… Umiera trzy dni przed swoimi 19. urodzinami.

Grzegorz Przemyk – znalazł się w złym miejscu, w złym czasie
12 maja 1983 roku. Grzegorz Przemyk chciał świętować z kolegami świetnie napisaną maturę. Przed nim były jeszcze egzaminy ustne, teraz miał chwilę wolnego. Rano do mieszkania na Hibnera na jedenastym piętrze, w którym mieszka z matką przychodzą jego przyjaciele, Czarek, Kuba i Igor. Chłopcy kupują wino, co nie podoba się również obecnej w mieszkaniu koleżance mamy Grześka, Hannie Staszkowskiej. Młodzi mężczyźni postanawiają wyjść z domu około piętnastej. Spotykają jeszcze jednego kolegę, Piotrka i obierają kierunek na Stare Miasto. Mają tam świętować matury znajomi z klasy 18-latka. Syn Barbary Sadowskiej nie wie jeszcze, że milicjanci mieli być tego dnia bardzo czujni, bo wypadała rocznica śmierci Józefa Piłsudskiego, która mogła być dla działaczy zdelegalizowanej Solidarności powodem do przypomnienia o sobie. Nie wie też, że tą decyzją wydał na siebie wyrok…

Przy wejściu na plac Zamkowy chłopcy zaczynają się wygłupiać, są roześmiani. Grzesiek z Czarkiem upadają, a w tym momencie podbiega do nich zomowiec, Ireneusz Kościuk. Szarpiąc Grzesia za rękę domaga się dowodu osobistego. Chłopak jeszcze się śmieje, tłumaczy, że nie ma dokumentu. Potem sprawy zaczynają przybierać drastyczny obrót. Milicjant popycha 18-latka do radiowozu, a jego opór spotyka się z uderzeniami pałki. Grzegorz Przemyk jest bity w plecy, tak długo, aż wpada do samochodu. Razem z nim wskakuje jego przyjaciel, Czarek. Jadą na komisariat przy Jezuickiej, a syn Barbary Sadowskiej zostawia na miejscu swoje ulubione skórzane sandały. Piotrek, jeden z kolegów, biegnie powiadomić poetkę o zatrzymaniu jej syna, a Kuba udaje się pod komisariat. Dopóki słyszy krzyki, nie ma odwagi wejść do środka… Wie już, że Grześka biją, boi się, że jak wejdzie, to też oberwie. Czeka aż będzie cicho, potem wbiega do środka, błagając dyżurnego, by wypuścił jego kolegę. Grześ siedzi skulony na posadzce, trzyma się za brzuch, jęczy z bólu.

Kuba słyszy od milicjanta, że dobrze by było, gdyby jego matka pojawiła się przed przyjazdem karetki. Tłumaczeń chłopaka o niewinności Grześka zdaje się nie słyszeć. „Nic złego nie zrobił. Chciał tylko uczcić zdaną maturę”, mówi Kuba. Koło siedemnastej przyjeżdża karetka, a milicjanci robią z chłopców chorych psychicznie, a z Grzesia dodatkowo narkomana. Nikt nie reaguje na rzucane przez Kubę w stronę funkcjonariuszy obelgi. Sanitariusze biorą pobitego 18-latka pod ręce. Z chłopakiem nie ma kontaktu, nie odpowiada na pytania, wciąż trzyma się za brzuch. Kierowca karetki, Michał Wysocki, miał zapamiętać, że w jego oczach widział przerażenie. Podczas 6-minutowego dojazdu do szpitala Grzegorz Przemyk wypowiedział, a właściwie wybełkotał tylko jedno zdanie: „na Hożej ja byłem”.

Czytaj także: Wiesław Gołas: „Wilk” torturowany przez gestapo. Teatr był dla niego jak powietrze

Chcieli zrobić z Grzegorza Przemyka wariata
Po przewiezieniu Grześka do szpitala kładą go pod gabinetem psychiatry, chłopak nie może iść o własnych siłach. Gdy do gabinetu wpada Czarek i tłumaczy lekarzowi, że jego przyjaciela pobili milicjanci, ten nie reaguje. Zamiast tego chce skierować Grzesia do szpitala psychiatrycznego. „Tam mu zrobią płukanie żołądka i stanie na nogi”, mówi Czarkowi. Na prośbę skatowanego 18-latka, kolega zabiera go do łazienki, po drodze proponując mu ucieczkę. Jednak Grzegorz Przemyk nie jest w stanie nawet stać, a co dopiero uciekać przez małe okienko w toalecie. Chłopcy czekają więc na transport do placówki psychiatrycznej, a Grzesiek zaczyna wymiotować krwią. Wtedy zjawia się jego mama, Barbara Sadowska. Próbuje rozmawiać z synem, ale bezskutecznie. Nie ma z nim kontaktu. Od psychiatry dostaje skierowanie do szpitala, na którym napisano: „Turlał się po placu Zamkowym i odmówił wykonania poleceń milicjantów”.

Kobieta upiera się, że zabierze syna do domu. „Wiem, w jaki sposób traktowani są chorzy psychicznie i jakim zabiegom są poddawani. Gdyby mój pobity syn został poddany takim zabiegom, spowodowałoby to nieodwracalne skutki. Sądziłam, że wydobrzeje w domu po pobiciu”, tłumaczyła później Barbara. Około dziewiętnastej przewożą chłopaka do domu, gdzie na chwilę odzyskuje świadomość i później zasypia. Budzi się o trzeciej, by powiedzieć mamie o pobiciu. Z trudem wydobywa słowa. Zanim stracił przytomność, słyszał jak jeden milicjant mówi do drugiego „bij go w brzuch, żeby śladów nie było”. Rano stan Grześka się nie poprawia. Jego matka dzwoni po karetkę, pechowo tego dnia dyżur ma lekarz, którego nazywa się Zgonkiem, Bronisław Jasicki. Niekompetentny doktor zaleca przykładanie do bolącego brzucha Grzesia poduszki elektrycznej, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo może to pogorszyć sytuację.

Intuicja matki nie pozwala jednak Barbarze mu ufać i kobieta dzwoni do przychodni prosząc o wizytę domową. Kuba, który tego dnia odwiedził Grzesia relacjonował później, że jego kolega wyglądał jak trup. Grzegorz Przemyk całkiem już opadł z sił. Przybyła na miejsce lekarka, Aurelia Dunaj stwierdza pęknięcie wątroby i wzywa karetkę reanimacyjną. Grześ prosi Kubę, by ten założył mu jego ulubione skórzane sandały. W szpitalu z trudem odpowiada na pytania, duka pojedyncze słowa. Tłumaczy doktorowi Filipowi Grzejszczykowi: „bili pięścią w brzuch, aż straciłem przytomność”. Syna Barbary Sadowskiej zabierają na blok operacyjny. Kwadrans po północy trzynastego, a właściwie czternastego maja zaczyna się operacja. Doktor Karpiński, który rozcina brzuch Grzesia jest szczerze przerażony. „Najchętniej bym teraz zemdlał”, mówi do pielęgniarki. Jelita chłopaka są poszarpane i podziurawione.

Operacja jest nadzwyczaj krótka. Otwarcie i zamknięcie brzucha, jak przyznał po latach doktor Filip Grzejszczyk. „Nic więcej nie mogliśmy już zrobić”. Wychodząc z sali operacyjnej nie miał odwagi spojrzeć na Barbarę Sadowską. Woła jej przyjaciółkę i jednocześnie lekarkę, Ligię Urniaż-Grabowską, szeptem mówiąc jej: „rzeź i miazga. Jego brzuch to bagno. Dziurawe jelita. Nie ma jak tego załatać”. Po jego policzkach płyną łzy, kiedy łamiącym się głosem dodaje, że nic nie można już zrobić i Grześ umrze. „Byłem wstrząśnięty nieuchronnością tej śmierci. Dojmująca była świadomość, że to nie jest ktoś anonimowy, ale syn naszej koleżanki, na którym, jak wtedy sądziłem, zemściła się Służba Bezpieczeństwa”, mówił.

Zobacz również: Była legendą Solidarności. „Matka Polskiej Niepodległości” – Anna Walentynowicz

Click to comment

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Copyright © 2025 USAtalkin