CELEBRITY
Ciało aktora leżało w mieszkaniu. Nagły zgon
Są twarze, które niezależnie od wielkości roli zapisują się w pamięci widzów na zawsze. Należą do nich często charakterni aktorzy, tworzący postaci tak wyraziste, że trudno wyobrazić sobie film bez ich obecności. Właśnie taką postacią był Peter Greene, który z niepokojącym spokojem i intensywnością grał czarne charaktery w najważniejszych filmach lat 90. Jego nagła śmierć w wieku 60 lat zamyka rozdział kina, które kształtowało wyobraźnię całego pokolenia.
Peter Greene trafił do powszechnej świadomości dzięki roli Doriana Tyrella w komedii “Maska” z 1994 roku. Jego postać – zimnego, bezwzględnego gangstera, który staje na drodze Stanleya Ipkissa (Jim Carrey) – była idealnym czarnym charakterem, zarówno przerażającym, jak i pamiętnym. Greene, z hipnotyzującymi niebieskimi oczami i surową prezencją, potrafił emanować grozą samym spojrzeniem.
Ta rola otworzyła mu drzwi do innych kultowych produkcji dekady. Choć jego występ w “Pulp Fiction” Quentina Tarantino był epizodyczny (zagrał jednego z “zawodowych sypiających” Vincenta Vegi), to sama obecność w tym filmie stała się rodzajem legitymacji. Pojawiał się także w “Zwykłych podejrzanych” Bryana Singera czy thrillerze “Prawo ciążenia” z Sandrą Bullock. Łącznie zagrał w blisko stu produkcjach, budując reputację specjalisty od postaci mrocznych, nieprzewidywalnych i niebezpiecznych.
Kariera Greene’a rozwijała się w cieniu osobistych walk, które często przenikały do jego ekranowych wcieleń. Jak sam opowiadał w wywiadach, w wieku 15 lat uciekł z domu w Montclair w New Jersey i przez pewien czas żył na ulicach Nowego Jorku, gdzie zetknął się z narkotykami. Jego życie było naznaczone uzależnieniami, a w marcu 1996 roku próbą samobójczą, która ostatecznie skłoniła go do podjęcia leczenia.
Menedżer, Gregg Edwards, podkreślał, że Greene miał opinię trudnego i wymagającego współpracownika, ale był przede wszystkim perfekcjonistą oddanym swojej sztuce. „Zmagał się z własnymi problemami, ale potrafił je przezwyciężyć” – mówił, malując obraz człowieka walczącego, który pomimo przeciwności potrafił tworzyć. Ta wewnętrzna walka nadawała jego rolom autentyczności i głębi, których nie dałoby się osiągnąć czystym rzemiosłem.
Śmierć Petera Greene’a przyszła w momencie, gdy aktor planował powrót na plan filmowy. Miał rozpocząć zdjęcia do niezależnego thrillera „Maskotki” u boku Mickeya Rourke’a. Informacja o jego odejściu głęboko poruszyła twórców projektu, pokazując, że Greene wciąż był postrzegany jako wartościowy i inspirujący współpracownik.
Jego odejście każe na nowo przyjrzeć się postaciom, które stworzył – tym złowrogim, lecz fascynującym męskim rolom z lat 90., które definiowały pewien rodzaj kina. Greene nigdy nie był gwiazdą pierwszoplanową, ale był niezastąpionym elementem układanki. Jego Dorian Tyrell w „Masce” pozostaje wzorcowym przykładem czarnego charakteru, który nie jest jedynie złem, ale postacią z prawdziwą, choć skrzywioną, motywacją i charyzmą. W czasach, gdy kino coraz częściej sięga po bardziej złożonych antagonistów, Greene był jednym z prekursorów tego trendu. Jego kariera, choć naznaczona trudnościami, to opowieść o aktorze, który potrafił przemienić własne demony w niezapomniane kreacje, zapewniając sobie tym samym trwałe miejsce w historii kina.
