CELEBRITY
Czy koalicji ciągle się chce? [OPINIA]

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
To po ich stronie była polityczna koniunktura, determinacja i energia, wiara w to, że wspólnym działaniem można odsunąć zły rząd od władzy i zmienić Polskę na lepsze. Ta wiara udzieliła się wyborcom, którzy bezprecedensowo – jak na Polskę moim zdaniem, zmobilizowali się i poszli do wyborów.
Dziś, patrząc na rząd można zastanawiać się, czy wspierającej go koalicji ciągle się chce. I jeśli wyborcy uznają, że nie za bardzo, to w następnych wyborach – przy dużo niższej frekwencji, do władzy wróci PiS. Najpewniej z Konfederacją.
Entuzjazmu, który towarzyszył zwycięstwu 15 października, wystarczyło na krótko. Na początku, choć wszyscy mieli świadomość pułapek – jakie na nowy rząd zastawił PiS, nowa koalicja szła przebojem ze zwycięską falą.
Udało się uwolnić TVP od “kurszczyzny” i przegłosować finansowanie in vitro, Szymon Hołownia został gwiazdą Sejmflixa, a dzięki błędom proceduralnym Zbigniewa Ziobry koalicja była nawet w stanie usunąć ze stanowiska prokuratora krajowego jego nominata.
PiS wydawał się bezradny jako opozycja, angażując się w kuriozalną obronę Michała Kamińskiego i Macieja Wąsika, przedstawiając dwóch polityków skazanych prawomocnie za nadużycia władzy jako więźniów sumienia porównywalnych z bohaterami demokratycznej opozycji z lat 80.
Czytaj też: Kto mógłby zastąpić Tuska? Jedno nazwisko się wybija
Ten “miesiąc miodowy” nowej koalicji trwał jednak bardzo krótko, skończył się mniej więcej wraz z odblokowaniem środków z KPO przez Komisję Europejską – co było ostatnim sukcesem rządu zamykającym okres, gdy wszystko zaczynało zmierzać w dobrym kierunku.
Po entuzjazmie przyszła skrzecząca rzeczywistość koalicyjnych rządów z prezydentem Dudą w Pałacu Prezydenckim. Rząd ze względu na jego weto nie był w stanie zacząć realnie przywracać praworządności, a ze względu na spory w szeregach wspierającej go koalicji nie był zdolny nawet przegłosować ustaw ważnych dla jego wyborców, takich jak związki partnerskie.
Paliwa starczyło jeszcze na wybory lokalne i europejskie wiosną 2024 roku, które Koalicja Obywatelska wygrała, potwierdzając swoją przewagę nad PiS. Najpóźniej po wakacjach w zeszłym roku rząd wszedł jednak w tryb “poczekajmy na Rafała”.
Zobacz także: Konkrety Tuska na stół. Mówimy “sprawdzam”
Sprowadzał się on do tego, że nie ma na razie sensu szarpać się na żadne większe zmiany, bo przecież i tak w Pałacu Prezydenckim mamy Andrzeja Dudę i lepiej poczekać na wynik wyborów prezydenckich. Tym bardziej że Trzaskowski niemal do ostatniej chwili wydawał się ich faworytem, a wybrany przez PiS kandydat zaliczył fatalny początek kampanii i początkowo mógł wydawać się tragiczną pomyłką Jarosława Kaczyńskiego.
Jak jednak wiemy, ta taktyka okazała się błędna na kilku poziomach. Po pierwsze, nie wysyłając Dudzie popularnych, ważnych dla wyborców koalicji ustaw, rząd pozwolił swoim zwolennikom zapomnieć o tym, jaka jest stawka wyborów prezydenckich. Po drugie, już wtedy część elektoratu mogła uznać, że rząd odpuścił sobie polityczną walkę i że w takim razie nie ma też powodu do mobilizacji wokół jego kandydata. Wreszcie, po trzecie i najważniejsze – Trzaskowski przegrał.
Czytaj więcej: TVN24: Tusk poparł akcję Kierwińskiego wymierzoną w Trzaskowskiego
Wielkie zniechęcenie
Klęska prezydenta Warszawy była dla rządzącej koalicji jak dla boksera cios, który nawet jeśli nie eliminuje go z walki, to posyła na deski. Zwycięstwo kandydata PiS wprawiło koalicję w stan “wielkiego zniechęcenia”. Jego najbardziej wyraźną ofiarą jest jak dotąd marszałek Szymon Hołownia.
Po swojej porażce w pierwszej turze wyborów Hołownia najpierw miotał się spotykając się po nocy z Jarosławem Kaczyńskim, a w końcu ogłosił, że będzie ubiegał się o stanowisko wysokiego komisarza Narodów Zjednoczonych ds. uchodźców, ostatecznie rzucając w ten sposób ręcznik na ringu polskiej polityki.
To zniechęcenie w ostatnich miesiącach widoczne było nie tylko u Hołowni i w Polsce 2050, ale w całym obozie władzy, który zachowywał się często tak, jakby tylko czekał na następną klęskę wyborczą, ostatecznie potwierdzającą, że jego rządy były tylko krótką przerwą w długim okresie hegemonii PiS po 2015 roku. Rząd nie był w stanie przeprowadzić nawet ciągnącej się tygodniami rekonstrukcji, nie mówiąc o przedstawieniu nowej politycznej propozycji na drugą połowę kadencji.
Jego lider, premier Tusk, zniknął na kilka tygodni po wyborach, a Rafał Trzaskowski na kilka miesięcy.
Rządzący wydawali się przytłoczeni nie tylko prezydenturą Nawrockiego, ale też ogólnym przesuwaniem się polskiej sfery politycznej na prawo – co pokazało blisko 20 proc. głosów oddanych na Mentzena i Brauna w pierwszej turze wyborów prezydenckich – oraz globalną koniunkturą dla radykalnej prawicy, wznoszącej się na fali wywołanej przez ponowne zwycięstwo Trumpa w listopadzie zeszłego roku.
W 2023 roku to, co działo się na świecie, mogło dawać nadzieję wyborcom obecnej koalicji. Trump przegrał wybory w 2020 roku, a w 2023 czytaliśmy głównie o jego kłopotach z prawem. W 2022 roku Macron po raz kolejny pokonał Marine Le Pen, a rok wcześniej w sąsiednich Czechach centroprawicowa koalicja odsunęła od władzy populistycznego oligarchę Andreja Babiša.
Dziś ci kiedyś pokonani populiści wracają do władzy, a nawet w Wielkiej Brytanii – państwie, które ze wszystkich zachodnich demokracji wydawało się najbardziej odporne na populistyczną rewoltę, rząd Starmera rok po wyborach dołuje w sondażach, a pierwsze miejsce zajmuje prawicowo-populistyczna partia Reform Nigela Farage’a.
Nie wystarczy uwierzyć w zwycięstwo
Jednocześnie objęcie przez Nawrockiego prezydentury i jego ofensywa polityczna z sierpnia – seria wet, Rada Gabinetowa mająca pokazać rządowi, kto tu jest górą –trochę obudziła koalicję i premiera Tuska. Ten ostatni pojawił się na Radzie Gabinetowej w doskonałej formie i przypomniał Nawrockiemu, z jak trudnym politycznym przeciwnikiem ma do czynienia.
Premier wyraźnie uaktywnił się w ostatnich tygodniach, zarówno na arenie międzynarodowej – wygłaszając w Kiszyniowie po rumuńsku wsparcie w wyborach parlamentarnych dla proeuropejskiej partii prezydent Mołdawii Mai Sandu – jak i krajowej, gdzie bardzo mocno stawia na narrację wokół modernizacji kolei jako wielkiego inwestycyjnego projektu rządu, na miarę budowy autostrad i stadionów na Euro z czasów poprzednich rządów PO.
W wir pracy rzucił się także nowy minister sprawiedliwości, Waldemar Żurek, któremu bez wątpienia chce się walczyć o praworządność, nawet jeśli z prezydentem Nawrockim w Pałacu ta walka skazana jest na klęskę.
Jednocześnie w drugą rocznicę zwycięstwa z 15 października nastoje w obozie rządowym dalekie są od świątecznych. Koalicja ma świadomość, że stąpa po bardzo niepewnym gruncie i że jeśli coś się nie zmieni, to wkrótce odda władzę – co dla wielu jej przedstawicieli może oznaczać problemy z kontrolowaną przez PiS prokuraturą, Jarosław Kaczyński zapowiada to przecież jak najbardziej otwarcie.
Mimo nowej ofensywy Tuska czy działań ministra Żurka można czasem zadawać sobie pytanie, czy liderom koalicji rządzącej chce się jeszcze bić i czy wierzą w możliwość zwycięstwa? Czy też w ciągu najbliższych dwóch lat będą tylko minimalizować straty i przygotowywać sobie możliwie miękkie lądowanie po zmianie władzy? Z całą pewnością wyborcy koalicji są nią głęboko rozczarowani, zdemobilizowani wyborczo, wielu z nich ma wątpliwości, czy za dwa lata będzie w ogóle warto głosować.
Odzyskanie przez koalicję wiary w zwycięstwo i sens walki jest konieczne, by powstrzymać tę demobilizację. Ludzie nie chcą podążać za liderami politycznymi, którzy sami nie wierzą w siebie i swoje polityczne szanse. Sama wiara i wola walki nie wystarczą przy tym, by wygrać z radykalizującą się prawicą, koalicja musi przeciwstawić jej swoją wizję, swoją własną opowieść o Polsce, opartej na innych wartościach niż te z antyimigranckich wieców czy piw z Mentzenem.
Choć od sygnału alarmowego w postaci klęski Trzaskowskiego minął już kwartał, ciągle nie zobaczyliśmy tej nowej opowieści.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek
Z wykształcenia filmoznawca i politolog. Działa jako krytyk filmowy, publicysta, redaktor książek, komentator polityczny i eseista. Związany z Dziennikiem Opinii i kwartalnikiem “Krytyka Polityczna”. Publikuje także w “Kinie”, “Gazecie Wyborczej”, portalu “Filmweb”. Redaktor i współautor wielu publikacji, ostatnio “Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.