Connect with us

CELEBRITY

Ewa Szykulska: Stara? To nie jest brzydkie słowo. Nie oznacza niczego złego czy nieestetycznego

Published

on

Zawsze byłam osobą, która potrafi się cieszyć z byle drobiazgu – i to polecam. Nazbiera się wtedy tak duży wór dobrych rzeczy, że nie sposób go udźwignąć – mówi aktorka Ewa Szykulska.

To ja? Siedzę sobie tutaj, daleko od Centrum [w podwarszawskim Aninie – przyp. red.] z moją Szarusią [Sarusia vel Szarusia to suczka aktorki – przyp. red.].

Ogródek jest, ale śmiechu wart. Przesadziłam w nasadzaniu drzew i po kilkudziesięciu latach zrobił się busz. Jako kobieta posadziłam drzewo, i to niejedno.

Jakie na przykład?
Świerki, brzozy, klony i bzy fantastyczne. Teraz drzewa muszą sobie radzić same. Ewentualnie dostarczam im wody, gdy potrzebują. Kocham łażenie na bosaka, żeby była trawa pod nogami mokra. Gdy byłam młodsza i trochę bardziej szalona, łaziłam na bosaka. Nie cierpię obcasów, a parę lat temu pozwoliłam sobie dokumentnie zerwać ścięgno Achillesa, w związku z tym chodzę na płaskich podeszwach. Nie wywyższam się.

Jestem, ale inaczej. Choć ostatnio jakbym weszła do jakiegoś namiotu. Świat się zmienia z powodu tego, co nas spotyka w życiu, lata biegną. Na przykład wolniej się chodzi, ale to nawet lepiej, bo się więcej widzi. W dalszym ciągu jestem zmuszona być samodzielna i to dobrze, bo nie jestem wtedy w stanie się poddać. Chociaż są momenty, że ma się dosyć. Poza tym trudno mówi się o swoich dorosłych ułomnościach, jeśli chciałoby się jeszcze trochę popracować. Środowisko mówi: aha, to nie można jego czy jej angażować, może nawet jest to znośny aktor czy aktorka, ale stare to takie.

Oczywiście z przyjemnością przytulamy przez ekran Danusię Szaflarską czy Baśkę Krafftównę, dwie niezwykłe osoby. Żeby było śmieszniej, jedną i drugą trzymałam na kolanach. Obie delikatne, filigranowe, maleńkie. Zrobiłam to z zaskoczenia, a one się uśmiechały, to znaczy, że trafił swój na swego. Bardzo lubię tzw. wtulactwo, ale nie z byle kim.

Noszę w sobie dojrzałość i niedojrzałość. Jestem starczym analogiem, a to wstydliwe. Kiedyś korzystałam z pomocy męża, teraz przyjaciół. I nie ma w tym nic zabawnego, raczej kompromitacja. Pięcioletnie dziecko jest w technologiach lepsze ode mnie.

Ośmielę się powiedzieć, że jestem stara. I to wcale nie boli, bo to nie jest brzydkie słowo. Nie oznacza to dla mnie niczego złego czy nieestetycznego. Bo przecież młodość też może być rozchorowana, rozkapryszona, zgorzkniała. Trochę przeżyłam, 75 lat to niemało. Kiedy byłam szczęśliwa, miałam swoich bliskich, nielicznych, ale miałam, nie zwracałam uwagi na wiek. Opiekowałam się swoją fantastyczną siostrą czy równie fantastycznym mężem. Wiedziałam, po co wstaję z łóżka, chciało mi się. Jak zostałam sama, bo tak się zdarzyło – nie mnie jednej – nie użalam się nad sobą, ale zmieniło się moje patrzenie na świat. Nie jestem w stanie już tak bezwarunkowo kochać świata, bo mnie odtrącił. A może wystawił na próbę, zabierając mi bliskich. Wszyscy w życiu przechodzimy trudne momenty. Do pewnego momentu byłam silna, radziłam sobie, pomagałam innym. A teraz, gdy zostałam sama i gadam do siebie tak jak przedtem, okazało się, że to jest strasznie nudne. I smutne.

Do mojego nieżyjącego męża też mówię bez przerwy. Nie opieprzam go, że mnie zostawił, mówię, że może zbyt mało się starałam.

Według mnie jest pani niezwykle ciekawą rozmówczynią.
Nie chcę z siebie robić smutasa nad smutasy, nie w tym rzecz. Gdy się rodzimy, odcinają nam pępowinę i ruszamy w podróż po życiu, które bywa różne. Tylko z jakiegoś powodu nikt z nas nie chce pierwszy dobiec do mety, czyli do końca. Nie chcę rozsiewać smutnych min dokoluśka, ale nieprawda, że ziemia jest krainą szczęśliwości. Różne rzeczy mogą nas spotkać.

Uważam, że trudne momenty to zaliczka dobrych, które też nadejdą.
I widzę w pani oczach, w pani uśmiechu, że pani nie łże.

Pani też nie łże.
Nie, bo i po co?

Powiem pani, że farbuję sobie pasemka we włosach, ale kiedyś z pokory dla wieku zostawiłam sobie jedno pasmo siwe. Zobaczyłam, że bardzo ładnie w tym wyglądam, ale brakło ostatecznej decyzji, żeby ostatecznie odpuścić i obnosić tę siwiznę. Kochałam i kocham grać w siwych perukach dużo wcześniej, już 20 lat temu. Aktorstwo to taki cudowny zawód, który przyzwyczaja człowieka do zmian radykalnych. Łatwiej się wtedy znosi to prawdziwe życie, jak ono troszkę dokopuje.

Moja młodsza siostra umierała w szpitalu w Austrii, mieszkała tam dziesiątki lat. Była wspaniałą konserwatorką sztuki, przywracała życie obrazom. Wiedziałam, że przestała farbować włosy, i jadąc do niej, zabrałam ze sobą zdjęcia ze spektaklu, w którym grałam w siwej peruce. Pożyczyła mi ją Krysia Janda. Chciałam pokazać siostrze, że ja też jestem siwa. Popatrzyłam na nią, wyglądała w tych siwych włosach fantastycznie, ale nie odważyłam się pokazać jej moich zdjęć. To żadna pociecha. Moja siostra zrezygnowała z uporczywego leczenia. Czy to słabość, czy odwaga niezwykła? Dla mnie raczej to drugie.

Już się uśmiecham, ale jak pani pozwala mi gadać, to dlaczego mam kłamać? Jestem przy zdrowych zmysłach, ale energii mniej, ładnego patrzenia na świat mniej i samotności więcej. Niedawno zdecydowałam się pójść do fantastycznej pani doktor psychiatry i chcę spróbować na własnym organizmie, czy w takich sytuacjach jak moja medycyna pomoże. Przekonałam się, że nie jestem w stanie poradzić sobie sama. Tak, ja także poprosiłam o pomoc psychiatrę. Chociaż czuję się bardzo niehisterycznie, aktorzy bywają histerykami. Podchodzę do tego bardzo spokojnie i bardzo logicznie. Sprawdzam sama siebie.

Co się zmieniło?
Bywało, że do czwartej nad ranem wyrzucałam wszystko z szaf, żeby starannie ułożyć na nowo. Czy pani wie, że w tej chwili mój dom zszarzał, jest niedopieszczony w sensie porządku? Tu jest totalny burdel i w ogóle mi to nie przeszkadza. Jestem koszem na śmieci, zbieram wszystkie odpady. Dotyczy to nie tylko rzeczy materialnych – starych butów czy filiżanek – ale także opowieści o dawnych znajomościach, przyjaźniach, sytuacjach.

To bardzo piękne, ale ja się boję przesłodzenia. Mnie to w odniesieniu do siebie nie drażni. Mogę powiedzieć, co chcę. Mogę sobie sama dokopać, ponieważ mogę. Czy mniej boli? Być może w stosunku do znajomej takie określenie by mi zgrzytało, ale wobec mnie samej – wcale nie.

Mam cukrzycę, więc jestem słodką staruszką. Słodzizną taką.

Click to comment

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Copyright © 2025 USAtalkin