Connect with us

CELEBRITY

Historia sprzed lat 🤭 Więcej ➡️

Published

on

Pisali o niej “porażka idola”. Gdy zdobywała kolejne medale i biła rekordy, przypominali, że ma żydowskie pochodzenie. Irena Szewińska robiła jednak swoje – biegała i wygrywała. Zadziwiające może być to, że była bardziej popularna w wielu innych krajach świata niż w Polsce, co przyznaje jej mąż. Rozmawialiśmy z nim pod koniec czerwca 2025 r. z okazji siódmej rocznicy śmierci pierwszej damy polskiego sportu. To czas, aby przypomnieć historię pełną triumfów, ale i ciosów poniżej pasa.

Olimpijskie nadzieje rodzą się na bieżniach, stadionach i w halach zamkniętych przed oczami postronnego widza. Medali nikt nie zdobywa z marszu, a wykuwa je ciężką pracą, wylewając na treningach litry potu. Czy zatem wszystkie krążki są spodziewane? Oczywiście, że nie. Można jednak mieć cichą nadzieję na dobry wynik. I tak było w 1964 r. na igrzyskach olimpijskich w Tokio z młodziutką Ireną Kirszensztein, choć ona twierdziła, że nikt na nią nie stawiał. Włącznie z nią samą. To był początek drogi na szczyt zawodniczki, która stała się nie tylko polską, ale światową ikoną lekkiej atletyki.

Tego nikt się nie spodziewał, na stadionie w Łodzi podczas lekkoatletycznego meczu Polska — RFN polskie biegaczki pobiły rekord świata w sztafecie 4×100 m. Uwagę zwracała diabelnie szybka 18-latka o kruczoczarnych włosach, Irena Kirszensztein. Młoda dziewczyna, która pierwsze 60 m przebiegła na szkolnym korytarzu – między drzwiami do klasy a gabinetem dyrektora i to z takim czasem, że nauczycielka złapała się za głowę i kazała jej pobiec jeszcze raz, bo nie wierzyła stoperowi – dopiero co porzuciła skok wzwyż, stawiając ostatecznie na sprinterskie biegi i skok w dal. Do Tokio razem z koleżankami z ekipy leciała z niemałymi nadziejami. Choć może nie do końca własnymi, a bardziej spragnionej sukcesów polskiej publiczności.

Od kolorowego świata, który zobaczyła na drugim końcu globu, można było dostać zawrotów głowy. Pobyt w stolicy Japonii wyglądał jak wizyta w mieście przyszłości z telebimami na ulicach i małymi ekranami w taksówkach, gdzie można było oglądać przebieg olimpijskich zmagań. Oczywiście w kolorze, co już nawet samo w sobie było w Polsce nie do pomyślenia. A to, że dla autobusów z olimpijczykami wyznaczono na szerokich jezdniach osobne buspasy, to już był istny kosmos.

Stawiano raczej na innych niż na nastoletnią lekkoatletkę. Ona przyleciała tu po naukę i ewentualnie po medal w sztafecie, choć Amerykanki wydawały się nie do wyprzedzenia. W niezwykłej scenerii Kirszensztein rozpoczęła rywalizację od konkurencji skoku w dal. Jakby lekko stremowana przygotowywała się do rozbiegu i skoku. Jej próbie cierpliwie przyglądał się Ralf Boston, rekordzista świata w skoku w dal. W końcu rozpędziła się i skoczyła! Tak daleko, jak nikt wcześniej nie przypuszczał. Zaskoczyła wszystkich, plasując się wśród siedemnastu zawodniczek tuż za plecami bezkonkurencyjnej Angielki Mary Rand, która między kolejnymi próbami traktowała ją raczej jak przyjaciółkę, a nie rywalkę.

Wtedy niektórzy sobie przypomnieli, że już podczas wspomnianego wcześniej meczu z RFN w Łodzi skoczyła jak zawodniczka ze światowej czołówki, choć próbę minimalnie spaliła. Następną konkurencją, jaką miała w zanadrzu, był bieg sprinterski na 200 m. Przed startem nie wszyscy wierzyli w jej szanse. Nawet niektórzy trenerzy obawiali się, że młodziutka biegaczka nie wytrzyma trudów walki w dwóch finałach, na dwóch frontach w tak krótkim czasie. A jednak! Lepsza o jedną dziesiątą sekundy była tylko Amerykanka — Edith McGuire. Kirszensztein z dnia na dzień stała się gwiazdą!

Panowie z Polski? Proszę nam powiedzieć kilka słów o Irenie Kirszentsztein — zaczepiali polskich dziennikarzy ich zagraniczni koledzy po fachu. Nie było bowiem wtedy innego sposobu na zdobycie informacji o rodzącej się sławie. Nazywano ją następczynią Wilmy Rudolph, amerykańskiej sprinterki, która zgarnęła trzy złote krążki na igrzyskach w Rzymie.

Po raz drugi w Tokio na szyi Polki miał zawisnąć olimpijski krążek. — Nie myślałam, że zdobędę medal w tak silnie przecież obsadzonej konkurencji. Myślałam, że co najwyżej będę trzecia, co dla mnie i tak byłoby wielkim sukcesem — mówiła skromnie. Kiedy zakończyła się jej ceremonia na podium, japoński oficjel podszedł do wszystkich trzech medalistek, aby poprowadzić je sali znajdującej się pod trybunami. Kirszensztein postanowiła nie iść krok w krok za idącą po murawie stadionu trójką. Na moment się zatrzymała. — Zobaczę tylko jak Marysia i Teresa pobiegną — powiedziała mimo ponaglających gestów Japończyka. Chciała zobaczyć w akcji Teresę Ciepły i Marię Piątkowską. Z pierwszą z nich miała ruszać w sztafecie, a teraz obserwowała jej srebrny występ w biegu na 80 m przez płotki.

Kluczem do wszystkiego miała być właśnie grupowa konkurencja, która czyni z lekkoatletów drużynę. Treningi były obiecujące. Na miejscu w Tokio Polki trenowały z Niemkami. Podczas startu kontrolnego 4×100 m uzyskały niezły czas, a rywalki zgubiły pałeczkę. Dzień zawodów zbliżał się wielkimi krokami. — Jak będzie w sztafecie? To trudno powiedzieć, Amerykanki przecież są takie groźne — mówiła.

Po indywidualnych sukcesach nowej polskiej bohaterki, ostrzono sobie zęby na dobry wynik w sztafecie. Na trybunach tokijskiego stadionu było 80 tys. widzów. W blokach razem z oponentkami ustawiła się Teresa Ciepły. Na pierwszych metrach straciła nieco dystansu do Amerykanki Marilyn White, później odrobiła stratę i przekazała pałeczkę Kirszensztein. Kolejna zmiana między nią a Teresą Górecką była doskonała. Zawodniczki w biegu przekazały sobie pałeczkę. Ewa Kłobukowska dopełniła dzieła i wpadła na metę trzy metry przed bezradną Amerykanką. Radości nie było końca. — Czemu wygrałyśmy z Amerykankami? Bo do znudzenia trenowałyśmy technikę zmian. Trener Piotrowski kazał nam biegać 30-metrowe odcinki właśnie po to, abyśmy do perfekcji opracowały przekazanie pałeczki — mówiła Górecka, która odbierała od Kirszensztein pałeczkę.

Kirszensztein, na którą już patrzono inaczej niż przed najważniejszą imprezą czterolecia, pozostała skromna. — Na mnie nikt nie liczył. Wyniki miałam przeciętne, o medalach myślałam tylko w snach. Sama nie wierzyłam, gdy w eliminacjach skoku w dal pobiłam rekord Polski — mówiła tuż po olimpijskich zmaganiach dziennikarzowi TVP. — Gratulowano nam rzekomo idealnych zmian. Były one bardzo dobre, ale tak na 75 proc. Gdyby dorzucić pozostałe 25 proc., wtedy rekord świata byłby jeszcze lepszy — twierdziła i zastrzegała: — Na honorowym miejscu powieszę krążek w skoku w dal. Pierwszy i nieoczekiwany. Byłam taka zdenerwowana przed występem na skoczni.

Trzy medale uniwersjady, cztery, z czego trzy złote na mistrzostwach Europy, pokazywały, z kim mamy do czynienia. Polskie marzenia o lekkoatletycznej potędze były uzasadnione. Liczono się z nią na świecie, zapraszano na Bale Mistrzów Sportu w 1965 i w 1967 r., gdzie brylowała ubrana w białe suknie. Gościła w telewizyjnych programach jako interesująca postać, ramię w ramię z takimi osobistościami jak Kalina Jędrusik. W 1967 r. wyszła za mąż za Sławomira Szewińskiego, którego i tak wszyscy nazywali Janusz.

— Poznaliśmy się podczas zgrupowania klubowego w Kluczborku. Nie miała jeszcze wtedy nawet 16 lat. Ja byłem starszy o 4,5 roku. Trenowaliśmy w innych grupach, ale nasze drogi jakoś się ze sobą zeszły i połączyła nas przyjaźń, a później miłość. I tak zostało do końca — wspomina w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet Szewiński.

Na igrzyska do Meksyku Irena leciała jako medalowy pewniak. Licytowano się, ile razy będzie na podium i co wobec tego powinna odpuścić. Najmniejsze szanse dawano jej w sprincie na 100 m, toteż eksperci radzili jej, aby skupiła się na skoku w dal i biegu na 200 m. Nie zapominając przy tym o sztafecie.

Do finału skoku w dal się nie zakwalifikowała, skacząc 6,19, podczas gdy wymagane minimum wynosiło 6,35. Stadion opuszczała przygnębiona i nie chciała z nikim rozmawiać. Zamiast niej przemówił trener Edward Bugała. — Irena w Meksyku po raz pierwszy skakała na tartanie z prawdziwego zdarzenia. Miała poważne kłopoty z rozbiegiem, który notabene zawsze jej sprawiał trudności — mówił. Polska zawodniczka wyraźnie nie czuła bieżni, potrafiła wybić się aż 15 cm przed belką, przez co traciła odległość. Smutna lekkoatletka nieznacznie uśmiechnęła się dopiero po dotarciu do wioski olimpijskiej, gdzie zobaczyła transparent z napisem “Irena, nie martw się”, zrobiony przez innych polskich sportowców.

Click to comment

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

CELEBRITY2 minutes ago

Historia sprzed lat 🤭 Więcej ➡️

CELEBRITY7 minutes ago

Pościg ulicami Gdyni zakończył się zaskakującym zwrotem akcji. Kobieta, która staranowała radiowóz, wciąż jest na wolności. Trwają poszukiwania.

CELEBRITY11 minutes ago

(…) musimy być też gotowi do tego, aby mieć odwagę, gdy przychodzi konflikt bądź wojna – mówił prezydent podczas obchodów Narodowego Dnia Zwycięskiego Powstania Wielkopolskiego. Do jego słów odniósł się Radosław Sikorski. Więcej w komentarzu 👇👇👇

CELEBRITY1 hour ago

Niektórych zaboli ta szczerość! foto: AP

CELEBRITY1 hour ago

Szczegóły ➡️

CELEBRITY1 hour ago

Brigitte Bardot, ikona kina i obrończyni zwierząt, pozostawiła po sobie niezwykłe dziedzictwo. Co zaplanowała dla swojego majątku?

CELEBRITY1 hour ago

Polonia w USA z niepokojem obserwuje wzrost deportacji. Nowe wyzwania i obawy związane z polityką imigracyjną administracji Trumpa.

CELEBRITY1 hour ago

Z ostatniej chwili! Ogłosiła to kilka minut przed 15:00

CELEBRITY2 hours ago

Była symbolem wyzwolonej kobiety, która za nic ma mieszczańskie normy. ___ Fot. Sunset Boulevard/Corbis via Getty Images Fot. Jerome Brierre / Bridgeman Images – RDA / Forum

CELEBRITY2 hours ago

Od ikony filmowej do obrończyni zwierząt. Ta decyzja na zawsze odmieniła życie Brigitte Bardot

CELEBRITY2 hours ago

Ceny zwalają z nóg 🤭 Więcej ➡️

CELEBRITY2 hours ago

Syn seniorki postawił ultimatum młodym mężczyznom po incydencie w autobusie. Znamy już finał tej głośnej sprawy.

Copyright © 2025 USAtalkin