Connect with us

CELEBRITY

Jan Urban bije na alarm. To jedynie wierzchołek góry lodowej. Katastrofa na horyzoncie

Published

on

Po strzelonym golu z Nową Zelandią (1:0) Jan Urban tylko przez chwilę poklaskał, i to z marsową miną, a następnie założył z powrotem ręce i znów popadł w zadumę. Gdy śledził poczynania swoich podopiecznych, musiała go brać — jak to kiedyś określił — kur**ca. Zresztą nie tylko jego. Nie zanosi się jednak na znaczącą poprawę, bo jak sam mówi “za łatwo można dostać się do reprezentacji”. Jednak to nie selekcjoner jest źródłem tego problemu. Główny winowajca nie poniesie jednak żadnych konsekwencji. Jego cerberzy dobrze go chronią.

Więcej ciekawych historii znajdziesz w Przeglądzie Sportowym Onet
Nawet jeśli Jan Urban nie lubi, gdy przypomina mu się słowa sprzed lat — o czym przekonałem się na własnej skórze — ten cytat brzmi zbyt smakowicie, by go nie przytoczyć. Zwłaszcza że pasuje kontekstowo do tematu, który po takim meczu jak z Nową Zelandią musi trafić na tapet. Zwłaszcza że wywołał go nie kto inny jak selekcjoner właśnie.

Wrzesień 2009 r. Wywiad z Janem Urbanem w “Magazynie Sportowym”, dodatku “Przeglądu Sportowego”. Adam Dawidziuk pyta ówczesnego trenera Legii Warszawa, czy czuje się już bardziej Hiszpanem niż Polakiem.

Polakiem, który spędził prawie 20 lat w Hiszpanii. Ale przez ten cały czas zawsze ciągnęło mnie do ojczyzny, byłem w Polsce duchem. I kur**cy dostawałem, jak nie miałem się czym przed Hiszpanami pochwalić. Myśli pan, że tam łatwo pochwalić się Adamem Małyszem? Tomaszem Gollobem? Oni nawet nie wiedzą, że istnieje taki sport jak żużel. Siatkówką? Są mistrzami Europy, ale mało kto się tym sportem interesuje — zwierzał się Urban.

Od tamtego czasu trochę się oczywiście pozmieniało. Przede wszystkim na światową gwiazdę popularnej dyscypliny sportu wyrósł Robert Lewandowski, a potem doszlusowała do niego Iga Świątek. Statystyczny Polak ma więc już się czym pochwalić miejscowym podczas wakacji na Costa Brava czy w innej Andaluzji.

Tylko że Jan Urban nie jest w oczach Hiszpanów — mowa o tych znających się na piłce, a więc w sumie o większości — statystycznym Polakiem. Bo gdy w nadchodzącym czasie wyskoczy do swojego domu w Pampelunie, by sprawdzić, czy dach nie przecieka, to zostanie pewnie zapytany o to, jak idzie prowadzonej przez niego drużynie.

I choć wyniki się nawet zgadzają, czego nie powinien zmienić wyjazd na Litwę, to nie można powiedzieć, że wszystko jest jak trzeba.

Nie chodzi tu oczywiście o postawę Polaków w dwóch pierwszych meczach pod wodzą Urbana. Po wrześniowych spotkaniach słusznie wręcz pialiśmy z zachwytu (przyprawiające o ciarki żenady brawa na konferencji po meczu z Finlandią to inna historia) nad grą jego podopiecznych. Jednak po meczu z Nową Zelandią musimy zejść na ziemię. Nie jest tak dobrze, jak mogło się nam wydawać po wrześniowych starciach.

Zdaje sobie z tego sprawę sam selekcjoner. Ba, on pierwszy bił na alarm. Jeszcze przed pierwszym zgrupowaniem powtarzał, że nie ma dużej grupy piłkarzy, z której może wybierać powołanych.

Jeśli ktoś mu nie uwierzył, podczas meczu z Nową Zelandią Urban powiedział “sprawdzam”. W czwartkowym sparingu posłał do boju w przeważającej większości dublerów. A ci — z niewielkimi wyjątkami — pokazali, że trudno im będzie rzucić wyzwanie członkom pierwszego składu.

Na pomeczowej konferencji prasowej Urban znów podniósł temat wąskiego grona kandydatów do gry w drużynie narodowej. — Za łatwo można dostać się do reprezentacji — przyznał.

Można oczywiście odbić piłeczkę, że gdyby powołał Oskara Pietuszewskiego, to wtedy przynajmniej w drugiej linii miałby w kim wybierać. Selekcjoner uznał jednak, że gra w niewiele znaczącym sparingu z Nową Zelandią przy 30 tys. niemrawo reagujących kibiców to są jednak za wysokie progi. Mimo że przed rokiem ten właśnie Pietuszewski debiutował w seniorach Jagiellonii Białystok jako 16-latek przy 54 tys. widzów podczas wyjazdowego meczu z Ajaxem w Amsterdamie.

Nie ma co już jednak kruszyć o to kopii, bo Pietuszewski zagości w tej kadrze prędzej niż później. Nie będzie za to dopływu świeżej krwi w ataku. Na zgrupowanie młodzieżówki został powołany jeden (sic!) klasyczny środkowy napastnik. I to taki, który od poprzedniego zgrupowania nie zagrał ani razu z powodu choroby.

Skoro młodzież nie naciska, starszyzna może spać spokojnie. Dlatego nawet po tak beznadziejnym meczu jak w czwartek na powołania w dalszym ciągu może liczyć Krzysztof Piątek. Nawet jeśli od dłuższego czasu niewiele tej drużynie daje.

Zresztą skoro jeszcze nigdy w seniorskiej kadrze nie zagrał napastnik urodzony po styczniu 1997 r., to o czym my mówimy? Karol Świderski niebawem wkroczy w ostatni rok przed zmianą kodu z przodu na trójkę, a nadal jest najmłodszym snajperem reprezentacji Polski!

Sytuacja wśród napastników jest oczywiście jakimś ekstremum, ale i na innych pozycjach nie jest zbyt kolorowo. Jak wyliczył użytkownik serwisu X AbsurDB, w reprezentacji Polski w tym roku zagrało tylko trzech piłkarzy urodzonych w XXI w.!

A przecież tak być nie powinno. Czy to nie 13 lat temu nasza piłka wyszła z ciemnych wieków i po objęciu jej sterów przez Zbigniewa Bońka staliśmy się krainą mlekiem i miodem płynącą na każdym polu?

Przecież podczas swojej drugiej kadencji “Zibi” uroczyście obwieścił, że “doczekaliśmy się dobrych czasów” I że “dużo zagranicznych federacji pyta nas, o nowe koncepcje szkoleniowe, które wprowadziliśmy i realizujemy w ostatnich latach”.

Tylko gdzie są ci wychowani przez ekipę Bońka następcy Lewandowskiego i spółki? Gdzie ci piłkarze, którzy szlifowali swoje umiejętności w AMO, LAMO czy innym ZAMO, którymi były prezes do tej pory tak się szczyci? 13 lat to chyba wystarczający okres, by zbierać pierwsze owoce jego reform. Marzenie ściętej głowy…

Nikt oczywiście Bońka do tablicy nie wywoła. Jego zausznicy z prezesowskich czasów nie pozwolą mu zrobić krzywdy. Jakże znamienna była sytuacja z niedzielnego programu w Meczykach.

Gdy pojawiła się kwestia braku dopływu świeżej krwi do seniorskiej reprezentacji spośród piłkarzy szkolonych w drugiej dekadzie tego wieku, od razu zareagował Janusz Basałaj. Dyrektor departamentu komunikacji i mediów PZPN-u za czasów Bońka oznajmił, że to — proszę o werble — temat zastępczy.

No, kur**cy można dostać…

Oby ta mina całkiem nie zrzedła
Dla Jana Urbana temat zastępczy to nie jest. To on musi w pierwszej kolejności się z nim mierzyć. Czy to z tego właśnie względu nie tylko w trakcie meczu z Nową Zelandią, ale i po nim nie emanował taką pozytywną aurą jak zazwyczaj?

Pozostaje mieć tylko nadzieję, że życie nie zmusi go, by użyć kolejnego cytatu z przytaczanego wywiadu sprzed 16 lat. — Już mi ten uśmiech powoli znika. Jeśli wokół cały czas jest negatywna atmosfera, to nie można udawać, że nie ma to na człowieka wpływu. Jak pójdziesz na piwo ze smutasami, to i kawały przestaniesz opowiadać, bo po co z siebie robić wariata — przyznał wtedy pan Janek.

Dowcipy może jednak w dalszym ciągu opowiadać. Bo szkolenie w Polsce to przecież nadal żart.

Click to comment

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Copyright © 2025 USAtalkin