CELEBRITY
Mówiono o niej “królowa polskich romansów”. Dziś mija 81. rocznica jej śmierci
Mówili o niej “królowa polskiego romansu”. W międzywojniu była jedną z najpoczytniejszych pisarek i prawdziwą “kobietą pracującą”. 16 listopada mija 81. rocznica jej śmierci. Maria Rodziewiczówna pełna była sprzeczności, a jej biografia, podobnie jak twórczość, do dziś budzi emocje.
Maria Rodziewicz, jak przedstawiała się na co dzień, mogłaby, niczym Irena Kwiatkowska w “Czterdziestolatku”, wygłosić monolog o tym, że “jest kobietą pracującą” i “żadnej pracy się nie boi”. Poza tym, że hurtowo (choć do Józefa Ignacego Kraszewskiego z 232 dziełami na koncie jej daleko) pisała “ku pokrzepieniu serc”, samodzielnie zarządzała też majątkiem, angażowała się społecznie, m.in. w walkę o prawa kobiet i działalność Polskiego Czerwonego Krzyża, prowadziła akcje charytatywne na rzecz wsi i jej mieszkańców, ofiar wojny, zakładała kółka rolnicze i stowarzyszenia ziemiańskie.
Kim była Maria Rodziewiczówna? Zaczęła pisać już w szkole
Urodziła się zimą 1864 roku w Pieniuchach na Polesiu, na terenie dzisiejszej Białorusi. Jej rodzice, ziemianie z krwi i kości, za pomoc powstańcom styczniowym zostali skazani na zesłanie na Syberię. Malutka Maria razem z rodzeństwem trafiła pod opiekę rozmaitych krewnych. W 1871 roku rodzice przyszłej pisarki wrócili z zesłania i osiedlili się w Warszawie. Rodziewicze przez kilka kolejnych lat zmagali się z finansowymi problemami. Sytuacja uległa znacznej poprawie po odziedziczeniu majątku Hruszowa. Maria dzięki temu trafiła na pensję u sióstr niepokalanek i tam zaczęła tworzyć pierwsze dzieła literackie. Tam też zaznała patriotycznej atmosfery, lekcji wiary i religijności oraz intensywnych przygotowań do roli żony i matki. Wszystko to znajdzie później odzwierciedlenie w jej twórczości.
Po śmierci ojca 17-letnia Rodziewiczówna przejęła kontrolę nad majątkiem. Wbrew oczekiwaniom nie wyszła za mąż, za to ścięła włosy i zaczęła nosić się “po męsku” żakiety, krawaty. Ten modowy szok łagodziła spódnicami (zwykle krótkimi). Formalnie przejęła go najprawdopodobniej w 1887 roku jako niespełna 24-latka. Wiązało się to z pewnym finansowym utrudnieniem. Utrzymanie takiego majątku wymagało ogromnych nakładów, a do tego Maria miała na barkach ojcowskie długi i musiała spłacić rodzeństwo. Mimo to o zamążpójściu nie było mowy. Rządziła twardą ręką i znalazła dodatkowe źródło dochodu.
Gospodarstwo zajmowało mi całe dnie, pisanie całe noce, rachunki wszystkie święta; zerwałam wszystkie stosunki, zakopałam się w ziemi jak kret, w księgach – jak mól
– relacjonowała w 1885 roku w liście do siostry, Gertrudy (cyt. za “Rodziewicz-ówna. Gorąca dusza” Emilii Padoł). Na rynku literackim debiutowała już w 1882 roku (pod pseudonimem) nowelkami “Gama uczuć” i “Z dzienniczka reportera”. Potem ukazały się kolejne opowiadania. Powieściowy debiut nastąpił w 1887 roku. To wtedy ukazał się “Straszny dziadunio”, którym rok wcześniej zwyciężyła w konkursie ogłoszonym przez “Świt”. Potem przyszły kolejne powieści. W samym 1889 roku wydała cztery: “Dewajtis”, “Kwiat lotosu”, “Szary proch” i “Między ustami a brzegiem pucharu”.
Ostatnia z nich bywa określana mianem “polskiego harlequina z narodowo-patriotycznymi motywami”, ale dotyczy to nie tylko tej powieści. Rodziewiczówna, “królowa polskich romansów”, chętnie bowiem mieszała tkliwe i ckliwe historie miłosne z wątkami patriotycznymi i katolickimi, ziemiańskimi, doprawionymi moralizatorstwem i konserwatyzmem, przywiązaniem do ziemi, ojcowizny, miłością do przyrody, wreszcie antysemityzmem i klasizmem. Jednocześnie nie jest bezkrytyczna dla “państwa” i arystokracji.
Powieści Marii Rodziewiczówny są popularne do dziś. Zachwalała je nawet Konopnicka
Popularna była zresztą nie tylko w dwudziestoleciu międzywojennym. Między 1944 a 2011 rokiem, jak wylicza Emilia Padoł, wydano 195 jej książek. W 2015 roku w badaniach czytelnictwa prowadzonych przez Bibliotekę Narodową Maria Rodziewiczówna trafiła do pierwszej dwudziestki najchętniej czytanych pisarzy i pisarek (w późniejszych latach już nie powtórzyła tego sukcesu).
Czy mam talent, czy nie, wszystko mi jedno – jestem zbyt niedbała, żeby chcieć popracować nad piórem. Gdy mam chwilę wolną, bazgrzę trochę dla własnej przyjemności, ale znajduję, że mierne talenciki nie powinny nigdy w świat iść
– pisała w 1883 roku w liście do siostry. – Z równą swobodą wzuwa ona trzewiczek balowy, jak… łapcie białoruskie, w których jej najwygodniej chodzić około gospodarstwa. Równie biegle rozmawia o literaturze, jak o cenach żyta i pszenicy, a jej kontrakty z kupcami zbożowymi i podania do władz powiatowych i gubernialnych pisane są z tym samym męzkim [pisownia oryginalna – red.], śmiałym rozmachem, co powieści i nowele, budzące taki zapał wśród krytyków i publiczności – zachwalała ją Maria Konopnicka. Twórczość Rodziewiczówny była i jest jednocześnie chwalona i krytykowana (niekiedy wprost nazywana grafomaństwem), a ona sama emocje budzi do dziś. Nie tylko w kontekście powieści.
Tajemnicze” związki Marii Rodziewiczówny. Mówiono, że mieszka z żoną
Emocje budzą też relacje Rodziewicz z Heleną Weychert i Jadwigą Skirmunttówną, które nie darzyły się wzajemną sympatią. – W opowieści o Marii Rodziewicz wiele było niełatwych wątków – mówiła w rozmowie z Ryszardem Kozikiem dla kultura.gazeta.pl Emilia Padoł, biografka pisarki. Jak wspomina, współcześni Rodziewiczówny żartowali, że “mieszka z żoną”. Jednocześnie temat był przyczyną złośliwości i docinków, długo też zamiatany pod dywan, a dziś jest w nim wiele niepewnych wątków.
Helenę poznała w stowarzyszeniu ziemianek. Mieszkały przez kilka lat razem w Hruszowej, w końcu Helena wyprowadziła się do Warszawy. Maria nie zerwała tej znajomości. Wprost przeciwnie. Zimy spędzała z “Helcią” w Warszawie i Falenicy, lata z Jadwigą Skirmunttówną, kuzynką, która oficjalnie w Hruszowej zamieszkała w 1919 roku. Sama Rodziewiczówna była mocno konserwatywna i mocno wierząca. Z Obozu Zjednoczenia Narodowego, do którego należała co prawda krótko, zrezygnowała, jak zauważa Małgorzata I. Niemczyńska na łamach magazynu “Książki”, “bo byli za mało narodowo-katoliccy”.
Podczas I wojny światowej w trakcie napadu rabunkowego w Falenicy została postrzelona. Na pamiątkę została jej blizna na twarzy. W 1939 roku została wysiedlona z Hruszowej po zajęciu tych terenów przez Armię Czerwoną. Ostatnie lata życia spędziła w ciężkich warunkach materialnych, choć nie bez pomocy i wsparcia przyjaciół i czytelników. Zmarła 16 listopada 1944 roku na zapalenie płuc.
