Connect with us

CELEBRITY

Niewyspany maruda Edward Iordanescu. W Legii narzekał nawet na brak snu i dojazdy

Published

on

Legia to marka, jej kibice to też marka, chciałbym dawać im wszystkim radość i szczęście — zapowiadał na pierwszej konferencji prasowej Edward Iordanescu. I pewnie rumuński trener wierzył w swoje słowa i miał dobre intencje. Ba, dał kibicom trochę szczęścia, bo Legia zaczęła sezon od zdobycia Superpucharu Polski. Później było już tylko gorzej, a skończyło się chaosem, który był zadziwiający, nawet jak na standardy panujące od lat przy Łazienkowskiej.

Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onetu
Chciałoby się powiedzieć, że w Legii Warszawa wszystko po staremu. Po letniej rewolucji i nowym otwarciu przyszła stara, brzydka i ponura jesień. Kryzys trwa, w mistrzostwo Polski nie wierzą nawet najbardziej naiwni kibice, trenera też już nie ma. Ktoś powie, że w poprzednim sezonie Goncalo Feio nie został zwolniony w podobnym momencie, ale to był tylko wyjątek od reguły. Anomalia, która sprawiła, że Portugalczyk przetrwał

Iordanescu w Legii: im dłużej, tym gorzej
Wydawało się, że zastąpienie Feio po sezonie przez Edwarda Iordanescu wreszcie pozwoli wszystkim w klubie odetchnąć. Oto w miejsce krnąbrnego i nieprzewidywalnego trenera (oddajmy, miał swoje piękne momenty w Legii) przychodził ułożony dżentelmen z doświadczeniem pracy pod presją. — Wydaje mi się, że ostatni okres pracy trenera — czyli praca przy reprezentacji — to też nominacja, której nie dostaje każdy szkoleniowiec. To nagroda i pewnego rodzaju zaufanie, które daje gwarancję, że trener Edward Iordănescu jest odpowiednim człowiekiem na to stanowisko — mówił w czerwcu dyrektor sportowy Legii Warszawa Michał Żewłakow.

Zobacz także: Mateusz Borek ma teorię o Edwardzie Iordanescu. “Ciężko mi uwierzyć”
Edward Iordanescu od początku mówił dużo, choć unikał konkretów. Opowiadał, że przyszedł do Legii Warszawa wygrywać, że ważni są kibice, że dokonał analizy, więc zna zespół i ligę, że ma gotową diagnozę i wdroży leczenie. “Drużyna zrobiła wiele dobrego z poprzednim trenerem, ale bardzo szybko musimy podnieść poziom. Mam konkretne konkluzje i wiele będziemy pracowali nad strategią” — zapowiadał.

Z pierwszych wypowiedzi nowego trenera kibice zapamiętali jednak przede wszystkim słowa o jednobramkowych zwycięstwach. — Pamiętacie, jak mówiłem, żeby mieć stabilność w zespole? Zawsze wolę wygrać 1:0 niż 5:3 lub 5:2. To są wyniki, których nie lubię. Zaczynamy od dobrego zabezpieczenia w obronie, niezłego balansu — mówił na konferencji prasowej po wygranej 1:0 z Aktobe. Był 17 lipca.

Chce się spać i daleko do pracy
I wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Legia była w kolejnej rundzie eliminacji Ligi Europy, kilka dni wcześniej świętowała w Poznaniu zdobycie Superpucharu Polski. Apetyty kibiców rosły: na grę drużyny już dało się patrzeć, a przecież Iordanescu przyznawał z rozbrajającą szczerością, że jego początki pracy zazwyczaj wyglądają przeciętnie i dopiero po jakimś czasie przychodzą pożądane efekty.

Problem w tym, że im bardziej było widać rękę trenera, tym Legia gorzej wyglądała. Miesiąc miodowy Iordanescu został brutalnie przerwany. Warszawianie dostali łomot na Cyprze od AEK-u Larnaka (trzy dni wcześniej Rumun po raz pierwszy zaskoczył rotacją, co skończyło się rozczarowującym 0:0 z Arką Gdynia). I zaczęły się tłumaczenia, które stały się wizytówką Iordanescu.

Zobacz także: Aleksandar Vuković mówi wprost o powrocie do Legii Warszawa
Szkoleniowiec narzekał na brak czasu, wąską kadrę, wzmocnienia, które pojawiły się za późno, brak szczęścia, natłok meczów, a nawet niedosypianie i odległość bazy treningowej. Chyba od jego domu, bo nie doprecyzował. — Pracuję codziennie od siódmej rano do siódmej wieczorem, nasza baza treningowa jest oddalona o 60 kilometrów — marudził po raz kolejny w przerwie na reprezentację. Oczywiście w rumuńskich mediach, bo tam regularnie wylewał żale. Albo on, albo jego przyjaciel Daniel Stanciu, który w pewnym momencie zaczął pełnić rolę adwokata Iordanescu.

Irytujące kibiców wywiady i absurdalne tłumaczenia są jednak niczym w porównaniu z kolejnymi porażkami, niezrozumiałymi decyzjami i grą, od oglądania której rzeczywiście chciało się spać. Kiedy wydawało się, że Legia za chwilę “zaskoczy”, że może jeszcze brakuje polotu w ofensywie, ale defensywa wydaje się stabilna, zaczęły się mecze, na które nie dało się patrzeć. Bo jeśli drużyna Iordanescu zagrała w Górnikiem Zabrze (1:3) na stojąco, bez walki, pomysłu i planu, to w starciu z młodzieżą Zagłębia Lubin (1:3) po prostu się skompromitowała. Jednak wcześniej skompromitował się sam Rumun.

Zobacz także: W Legii próbują gasić pożar. Oto co postanowiono
Kibicom i ekspertom opadły szczęki, gdy zobaczyli skład, jaki Edward Iordanescu wystawił na pierwszy mecz fazy ligowej Ligi Konferencji. Trener postanowił zarotować niemal całą jedenastką (z pierwszego składu w bramce został tylko Kacper Tobiasz), by… oszczędzać piłkarzy na mecz w Zabrzu. Skończyło się zgodnie z przewidywaniami: Legia przegrała z przeciętnym Samsunsporem 0:1. Klub stracił pieniądze, punkty do rankingu, a Iordanescu zniechęcił kibiców i od razu skomplikował sobie sytuację w tabeli. I znając życie “stracił szatnię”. A jedyny pozytyw tego meczu Wojciech Urbański w nagrodę w kolejnych dwóch meczach zagrał minutę.

Skończyło się chaosem, medialną burzą pełną niedopowiedzeń i wielopoziomową katastrofą, którą dopełniła porażka z Pogonią Szczecin w Pucharze Polski. Ta zamknęła Legii jedną z dróg do europejskich pucharów i uwolniła klub od byłego selekcjonera reprezentacji Rumunii. Kto to teraz posprząta i w jakich okolicznościach zostanie zwolniony za kilka miesięcy przez Dariusza Mioduskiego? Bo przecież ten scenariusz już jest napisany.

Click to comment

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Copyright © 2025 USAtalkin