CELEBRITY
– Podstawową przyczyną niżu demograficznego nie są tylko wybory kobiet i strach przed tym, że nie będzie dla dziecka np. miejsca w przedszkolu, lecz to, że mamy mniejszą liczbę kobiet w wieku rozrodczym. I tego nic nie zmieni. Na początku lat 90. rozpoczął się w powojennej historii Polski spadek liczby urodzeń. Efektem tego spadku jest zmniejszenie się liczby potencjalnych matek. Więcej w komentarzu 👇
Za pięć lat liczba uczniów w pierwszych klasach spadnie o jedną czwartą. Podstawówki w małych miastach i wsiach, chcąc przetrwać, walczą o każde dziecko. Aby nie likwidować szkół, kobiety musiałyby rodzić po czworo dzieci. To się raczej nie wydarzy. O losie podstawówek mówi Wojciech Sak, wiceprezes firmy VULCAN, która opublikowała raport o tym, jakie wyzwania czekają oświatę samorządową w najbliższych latach.
Do końca dekady liczba uczniów w pierwszych klasach podstawówek może spaść o jedną czwartą, co wymusi zmiany w sieci placówek i sposobie ich organizacji (Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl)
Joanna Biszewska: Na Podlasiu, w gminie Kleszczele mieszka ok. 2 tys. osób. W zeszłym roku urodziło się tam czworo dzieci. Kleszczele wciąż mają podstawówkę. Tylko kto się będzie w tej szkole uczył?
Wojciech Sak, wiceprezes VULCAN, dyrektor rozwoju biznesu w Nowej Erze: Według prognozy GUS w 2029 r. pierwszych klas będzie o 25 proc. mniej niż rok temu. Już teraz w wielu szkołach klasy świecą pustkami, a kolejne roczniki są coraz mniej liczne.
Samorządy, które prowadzą szkoły, naprawdę mają poważny dylemat. Czy utrzymywać połowicznie zapełnione budynki, czy raczej łączyć klasy z różnych szkół i zamykać placówki.
W porównaniu z latami osiemdziesiątymi, kiedy co roku rodziło się ponad 700 tys. dzieci, mamy zapaść.
W tym roku urodziło się nieco ponad 200 tys., przyszłych uczniów i uczennic. A szkolna infrastruktura w naszym kraju jest przecież gotowa przyjąć o wiele, wiele więcej.
Duże miasta jeszcze nie odczuwają tego, że jest więcej miejsc w szkołach niż dzieci. Warszawa, Kraków, Wrocław rozlewają się na gminy ościenne. W tych rejonach przedszkola i szkoły nie mają problemu z tym, aby zapełnić klasy. Mają odwrotny problem. Dzieci jest więcej niż miejsc w szkołach. Ale, za kilka lat, i w dużych miastach
przedszkola odczują, że jest miej dzieci.
Od tego roku szkolnego, w związku z postępującym niżem demograficznym, obserwujemy już tylko równię pochyłą. Dane GUS nie pozostawiają złudzeń. Na terenach gmin miejskich spadek liczby dzieci najmłodszych w 2024 r. w stosunku do 2020 r. wyniósł ponad 22 proc., a na terenach gmin wiejskich to już 30 proc.
W zeszłym roku szkolnym, do samorządów wpłynęło 250 wniosków dotyczących likwidacji lub przekształcania szkół. Jakie są losy placówek, które już odczuły skutki niżu demograficznego?
Ministerstwo Edukacji Narodowej przygotowuje różne rozwiązania. Ich celem jest to, aby chronić małe szkoły przed całkowitą likwidacją. Proponowane zmiany mają pomóc gminom w uelastycznieniu organizacji placówek. Pojawił się pomysł, aby np. po zakończeniu obowiązkowych zajęć edukacyjnych dla dzieci, przestrzeń szkoły wykorzystywać dla potrzeb lokalnej społeczności, podzielić ją z fundacjami, stowarzyszeniami, z zajęciami dla seniorów. Chodzi o to, aby wprowadzić regulacje, które będą stanowiły alternatywę dla likwidacji małej szkoły podstawowej.
Części szkół to się uda, być może przetrwają. Ale pozostałe będą musiała całkowicie się przeorganizować.
Wówczas szkoły będą przekształcane np. w inne gminne ośrodki. I to już się dzieje. W budynkach szkół powstają np. domy opieki dziennej dla seniorów, domy kultury z różnymi zajęciami artystyczno-edukacyjnymi dla całej społeczności.
Albo, jeśli już nie ma innej opcji, szkoły są remontowane i adoptowane na mieszkania socjalne potrzebne gminie.
Dwa lata temu zamknięto szkołę podstawową w Brzostowej Górze na Podkarpaciu. W budynku powstał dzienny dom dla seniorów.
Życie wymusza takie działania. Za 20 lat 40 proc. z nas będzie miało powyżej 60 lat.
Czyli prawie połowa Polaków to będą seniorzy. A według przewidywań GUS w 2060 r., dzieci w wieku 0-17 lat będzie zaledwie 3,5 miliona. Dla porównana, w 1990 r. dzieci było ponad 11 milionów.
Te liczby jasno pokazują, że najwyższy czas, aby na poważnie zająć się ustrukturyzowaną opieką, wsparciem i działaniami aktywizacyjnymi dla seniorów. I szkoły mogłyby spełniać taką rolę. Te, które przetrwają, prawdopodobnie będą musiały otworzyć się na wszystkich mieszkańców wsi i miejscowości.
I np. po lekcjach z garstką dzieci, organizować zajęcia sportowe, kółka zainteresowań dla starszych mieszkańców. Wówczas szkoły zostałyby przy życiu?
Jestem w stanie wyobrazić sobie, że takie rozwiązanie się sprawdzi. Przedszkola i szkoły wciąż będą pełnić funkcje publiczne, ale już nie tylko dla dzieci. W salach gimnastycznych w podstawówkach mogliby też ćwiczyć seniorzy.
W sumie. Nauczyciele mieliby pracę.
Nauczyciele zawsze będą potrzebni. Jeśli nie dla dzieci, to dla dorosłych. Dzisiejszy świat tak szybko się zmienia, nowe technologie powodują tak duże zmiany, że nie tylko seniorzy, ale i czterdziesto, pięćdziesięciolatkowie potrafią się zagubić.
No tak. Aby w ogóle orientować się w otaczającym nas świecie, nie możemy porzucić potrzeby dokształcania się, gotowości do zmiany. Bo inaczej za kilka lat nie załatwimy prostej sprawy w wirtualnym banku.
Wierzę, że jest w nas naturalna potrzeba dokształcania się. Centra edukacyjne dla całych społeczności mogłyby okazać się bardzo pomocne. Chociaż ich stworzenie, wymagałoby ustrukturyzowanego podejścia. Na razie jest tak, że Ministerstwo Edukacji Narodowej odpowiedzialne jest za oświatę, inne ministerstwo za politykę senioralną, a jeszcze inne za politykę zdrowotną. Potrzebna byłaby koordynacja tych działań.
Niedawno rozmawiałam z dyrektorką szkoły podstawowej w Siedlcu Dużym w woj. śląskim, która uchroniła szkołę przed likwidacją. Obok świetnie i pomysłowo zorganizowanych zajęć szkolnych, dyrektorka wychodzi ze swoimi działaniami do całej społeczności. I np. seniorzy są stałymi gośćmi w szkole. W Siedlcu Dużym bardzo stawiają na współpracę międzypokoleniową.
Wspaniale byłoby, aby więcej szkół poszło w ślady tej podstawówki. Tylko, niestety, sytuacja skomplikuje się, kiedy zaczniemy rozmawiać o finansowaniu.
Wiele samorządów już dzisiaj ma duży problem z tym, aby utrzymać struktury oświatowe z zachowaniem ich dotychczasowego kształtu.
Co innego utrzymać szkołę, w której uczy się 300 dzieci – do każdego dziecka ministerstwo dopłaca subwencję – a co innego utrzymać szkołę, w której uczy się 80 dzieci. Koszty utrzymania obu budynków są podobne. Likwidacja szkoły to zawsze jest ostateczność. Tym bardziej że w małych miejscowościach i wsiach szkoły są tak samo ważne jak kościoły. Wokół szkół w naturalny sposób tworzy się społeczność lokalna.
Podskórnie czuję, że kwestie finansowe wezmą górę nad kwestiami aktywności społecznej. I za kilka lat będziemy świadkami masowego likwidowania szkół i przedszkoli, bo w klasach zostanie może po kilkoro dzieci.
Spróbowałbym spojrzeć na to jednak bardziej optymistycznie i przyszłościowo. Za kilka lat będziemy potrzebowali edukacji szeroko pojętej. Czyli nie tylko edukacji dzieci, ale również seniorów. Zachowanie szkół mogłoby się okazać inwestycją w społeczeństwo.
