CELEBRITY
Przyjął ofertę Piesiewicza. “Niczego złego nie robię”
We wtorek prezes PKOl-u Radosław Piesiewicz ogłosił, że attache polskiej reprezentacji olimpijskiej na zimowe igrzyska w Mediolanie-Cortinie będzie Czesław Lang. – Nie wahałem się – mówi nam Lang.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Nie miał pan wątpliwości, czy przyjąć rolę attache reprezentacji Polski z nominacji Radosława Piesiewicza?
Czesław Lang, organizator Tour de Pologne: Nie miałem nawet przez chwilę.
Nie obawia się pan, że przez atmosferę ciągłego napięcia panującą wokół PKOl-u, pan również może zostać wepchnięty w polityczną walkę?
Działam od 33 lat przy Tour de Pologne, przez ten czas przewinęły się różne opcje polityczne w Polsce, a nasz wyścig pozostawał z dala od wielkiej polityki. Zawsze stałem na stanowisku, że sport musi łączyć, a nie dzielić. Zawodnicy reprezentują całą Polskę, a nie tylko jej część. Czuję głęboki niesmak, jak widzę próby mieszania się do sportu przez polityków. Igrzyska to jednak wyższa racja stanu.
Nikt mi tego nie wypomniał i raczej nie sądzę, by ktoś tak pomyślał. Wspieram polski sport i Polskę. Nie mam żadnych obaw, bo niczego złego nie robię.
Jestem dwukrotnym olimpijczykiem, zdobyłem medal olimpijski i cieszę się, że po wielu latach będę miał okazję podzielenia się z nowym pokoleniem sportowców swoimi doświadczeniami. Igrzyska to zawsze wielki stres, a wsparcie kogoś bardziej doświadczonego na pewno pomoże. Znam doskonale Włochy, mówię po włosku, znam wielu działaczy sportowych z regionów, w których odbędą się igrzyska. Jeśli tylko trzeba będzie pomóc, to podołam zadaniu i zrobię wszystko, by wesprzeć naszą reprezentację w walce o medale. Mam także inną misję.
Jaką?
Chcę zaapelować do polskich kibiców, by nauczyli się wspierać bezwarunkowo swoich zawodników, a nie tylko oczekiwać sukcesów. Czasami tego brakuje mi w Polsce. W sporcie na koniec czasami okazuje się, że ważniejsze od medalu są chęć walki i determinacja, jaką zawodnik pokazuje w trakcie zawodów. Powinniśmy to bardziej doceniać. Taką widzę w tym swoją rolę. Chcę pomóc zawodnikom, ale także uświadamiać kibiców, o co właściwie chodzi podczas igrzysk. Ponad 20 lat swojego życia spędziłem we Włoszech. Znam wiele osób, dziennikarzy, działaczy, urzędników i myślę, że to właśnie lokalizacja igrzysk w tym miejscu miała kluczowy wpływ na to, że to właśnie ja zostałem wytypowany do tej roli.
Niedawno prezes Polskiego Związku Kolarskiego Marek Leśniewski przyznał się, że obecnie związek jest zadłużony na 24 miliony złotych, a dług wzrasta o 3 mln złotych rocznie. Czy pan ma swój pomysł, jak uzdrowić sytuację związaną z torem kolarskim w Pruszkowie?
Nie mam wątpliwości, że trzeba robić wszystko, by uratować Arenę Pruszków. To ważny element przygotowań dla setek najzdolniejszych kolarzy w Polsce, a dzięki niemu zdobyliśmy już wiele medali. Bez tego ta dyscyplina miałaby poważne problemy sportowe, a na to nie możemy sobie pozwolić. Nie można pozwolić, by ten tor został zlikwidowany.
Wcielenie go do struktur Centralnego Ośrodka Sportowego wydaje się dobrym pomysłem.
Też wydaje mi się to najrozsądniejszą opcją. Kluczowe obiekty sportowe powinny być własnością państwa, a nie związku sportowego. Skąd działacze mają brać pieniądze na jego utrzymanie? Mamy obiekt światowego formatu i nawet jeśli trzeba dopłacić do niego dwa miliony złotych rocznie, to jest to dobra inwestycja.
Dlaczego nigdy na poważnie nie rozważał pan przejęcia rządów w PZKol?
Wychodzę z założenia, że warto robić w życiu mniej rzeczy, ale porządnie. Skupiam się na Tour de Pologne i wydaje mi się, że wychodzi to całkiem dobrze. Poza tym obawiam się, że szybko pojawiłyby się wobec mnie zarzuty. Nie potrzebuję tego.
O jakich zarzutach pan mówi?
Ktoś zapewne pomyślałby, że wykorzystuję stanowisko szefa PZKol do promowania swojego wyścigu i na pewno chcę się na tym wzbogacić. Wolę więc robić swoje i pozostawać niezależnym człowiekiem.
