CELEBRITY
Rozmowa jakiej nie było! Marta Nawrocka w VIVIE! o roli Pierwszej Damy, życiowych priorytetach i codzienności w Pałacu Prezydenckim
Trzy miesiące temu Marta Nawrocka została Pierwszą Damą, jej życie całkowicie się odmieniło. Jeszcze niedawno nosiła mundur funkcjonariuszki służby celnej, dziś pełni reprezentacyjną funkcję u boku prezydenta. W pierwszym wywiadzie zdradza, co naprawdę ceni i jak radzi sobie z nową rolą.
Minęły trzy miesiące od zaprzysiężenia, a świat Marty Nawrockiej wywrócił się do góry nogami. Jeszcze niedawno zakładała mundur funkcjonariuszki służby celnej, dziś otwiera drzwi Pałacu Prezydenckiego jako pierwsza dama. Ma plan. Jaki? W pierwszym wywiadzie opowiada Wiktorowi Słojkowskiemu o życiu pełnym adrenaliny, o miłości, która przetrwa każdą zmianę, i o tym, że nawet w Pałacu wciąż najbardziej lubi… zapach świeżego prania.
TYLKO W VIVIE!: Marta Nawrocka w pierwszym wywiadzie o roli Pierwszej Damy
– Bycie pierwszą damą w Polsce to poważne zadanie. Wiele osób mówiło, że poprzednia prezydentowa, mimo ogromu działań, w powszechnej narracji pozostała „niemą pierwszą damą”. Pani natomiast chce być jej przeciwieństwem, kobietą, która mówi. Działa. Jest obecna.
Nie nazwałabym tego przeciwieństwem i nie chciałabym być porównywana do poprzednich pierwszych dam. Każda kobieta, która znalazła się w tej niezwykłej, a zarazem delikatnej roli, oddała jej część siebie na swój własny sposób i według swojej własnej wrażliwości. Nie ma jednej recepty na to, jak być pierwszą damą. Pani Agata Duda wybrała drogę bez rozgłosu medialnego, ale znaczącą i wartościową. W jej działaniu było wiele dobra, które nie zawsze dostrzegała opinia publiczna. Spotkałam się z nią, żeby porozmawiać o tym, co mnie czeka. Opowiedziała. Doradziła. Było to dla mnie bardzo ważne spotkanie. Ja jako małżonka prezydenta chciałabym wykorzystać ten czas na bycie blisko ludzi, naprawdę blisko. Chcę słyszeć, jak mówią o swoich lękach, o swoich radościach, o zwyczajnych sprawach, które budują naszą wspólnotę od środka. Uważam, że ta funkcja może być pomostem między światem oficjalnym, reprezentacyjnym a światem ludzi codziennych, którzy żyją po cichu, a jednak to oni stanowią siłę Polski. Chcę swoją osobą, swoim doświadczeniem i sercem wykorzystać tę szansę, by nie tylko symbolicznie towarzyszyć, ale też realnie pomagać.
– Używa Pani słowa „szansa”, ale to przecież głównie ogromne wyzwanie, zobowiązanie, a może nawet presja. Nie ma chyba drugiej takiej roli w kraju, która byłaby tak ściśle obserwowana, tak obarczona oczekiwaniami i tak emocjonalnie komentowana…
To jest szansa, ale też odpowiedzialność. To zobowiązanie wobec ludzi, wobec historii, wobec samej siebie. I mimo że na zewnątrz ta funkcja wydaje się bardzo reprezentacyjna, w środku to także nieustanna praca nad sobą, nad swoim językiem, emocjami, nad sposobem obecności. Chcę ten czas wykorzystać najlepiej, jak potrafię, bo wiem, że każda pierwsza dama jest tylko przez chwilę, ale ta chwila może zostać zapamiętana na długo. Dlatego chcę być aktywna, obecna, pomocna, chcę angażować się w inicjatywy społeczne, edukacyjne, kulturalne, chcę dotykać spraw realnych, a nie tylko symboli. I wiem, że to wymaga ogromnej pokory oraz pracy nad sobą. Presję da się udźwignąć, jeśli wie się, po co się to robi.
– Kiedy wszystko stało się już jasne, kiedy ogłoszono wyniki wyborów i nie było żadnych wątpliwości, że Pani mąż został wybrany prezydentem Rzeczypospolitej, co Pani wtedy poczuła? Była w tym euforia? Lęk? A może spokój?
To był bardzo osobisty moment, choć wypełniony medialnym hałasem. To zaczęło się jeszcze przed wyborami, gdy złożono mężowi propozycję wystartowania w wyborach. Karol wrócił do domu i powiedział: „Musimy porozmawiać”. I że może zostać kandydatem na prezydenta. Nie zdziwiło mnie to, znałam jego charakter, jego sposób myślenia o Polsce, o wartościach, o historii. Zawsze miał w sobie ten rodzaj wewnętrznego obowiązku wobec kraju. I choć nie myślałam wtedy, że to przeznaczenie, to jednak poczułam, że to logiczny ciąg jego życia. W dniu, w którym w Krakowie, w Hali Sokół, ogłoszono kandydaturę męża, patrzyłam na niego i wiedziałam, że wygra. Nie dlatego, że jest człowiekiem, który tylko obiecuje, ale dotrzymuje słowa, a to robi różnicę. I tak jak ja nigdy się na nim nie zawiodłam, wierzę, że nie zawiodą się na nim Polacy.
– Zanim jednak pojawiła się prezydentura, miała Pani swoje życie, swoją zawodową codzienność, pracę, która dawała Pani satysfakcję. Czy trudno było się z nią pożegnać, nawet jeśli tymczasowo?
To nie była łatwa decyzja, bo przez 18 lat byłam częścią służby celno-skarbowej. Pracowałam w zespole, który był jak rodzina, z ludźmi, z którymi tworzyliśmy coś trwałego. To była praca konkretna, wymagająca, ale uczciwa. Miała sens. Jako funkcjonariusz publiczny nie mogłam angażować się w kampanię prezydencką, więc złożyłam wniosek o urlop bezpłatny. Zrobiłam to dla czystości zasad, wobec siebie i wobec służby, w której pracowałam. Nie czułam żalu, raczej poczucie odpowiedzialności. Myślę, że każdy człowiek ma w życiu taki moment, kiedy musi zrobić krok w inną stronę nie dlatego, że coś się kończy, ale dlatego, że coś nowego się zaczyna. Tak właśnie traktuję ten czas: jako inny wymiar służby.
– Jest Pani nie tylko żoną prezydenta, ale również mamą trójki dzieci. To ogromna zmiana dla rodziny. Jak Państwo odnaleźli się w tej nowej rzeczywistości, w której dom staje się jednocześnie częścią życia publicznego?
Rodzina jest dla mnie fundamentem wszystkiego. Bez niej nie byłoby mnie. Nasza najmłodsza córeczka ma siedem lat. Dla niej Karol był zawsze po prostu tatą. I tak pozostało. Pamiętam, jak jeszcze w trakcie kampanii podbiegała do telewizora, wysyłała mu buziaki i biegła dalej. Jakby myślała, że tata pracuje w telewizji (śmiech). Starszy syn ma 15 lat, dużo rozumie, więc przeżywał to po swojemu, z mieszanką dumy i sceptycyzmu. Najstarszy, zawsze społecznie aktywny, zaangażowany, ciekawy świata, czuł się w tym jak ryba w wodzie. Widział w tym sens, widział misję. Dla mnie to doświadczenie było ważną lekcją. Bo można być pierwszą damą Polski, ale trzeba też pozostać pierwszą damą własnego domu. W tym wszystkim najważniejsze jest, żeby nasze dzieci wiedziały, że niezależnie od ról i tytułów wciąż jesteśmy tą samą rodziną, że mamy swoje rytuały, święta, swoje małe codzienności, które nas budują. I że dom jest miejscem, gdzie nie ma protokołu, tylko miłość, normalność i śmiech.
