CELEBRITY
Są razem 20 lat. Ilona Wrońska i Leszek Lichota zdradzają nam tajemnice swojej miłości

Poznali się w pracy, na planie serialu. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Są razem 20 lat. Razem grają, prowadzą biznes, podróżują. Ilona Wrońska i Leszek Lichota opowiedzieli o swojej miłości, aktorstwie i o tym, czy są outsiderami.
[Ostatnia publikacja na Viva Historie 23.08.2024 r.]
Ilona Wrońska i Leszek Lichota o miłości i wspólnym życiu
Ilono, masz w domu swojego własnego znachora.
Ilona Wrońska: (śmiech) W domu to ja jestem naszą znachorką, zajmuję się leczeniem całej rodziny.
Leszek Lichota: Jest wiedźmą. Tą, która wie.
Ilona: Dla nas bardzo ważna jest wolność. Dlatego od wielu lat szukamy swojej drogi w systemach, w które zostaliśmy uwikłani. Mówię o edukacji, medycynie. Nasze dzieci są w edukacji domowej, a ja od 15 lat zajmuję się medycyną alternatywną. I coraz więcej rzeczy neguję. Nie chcę iść drogami wydeptanymi przez kogoś.
Kiedy nastąpiło to przebudzenie?
Ilona: Kiedy urodziły się nasze dzieci. Odkryłam wtedy, że nie chcę, żeby wiodły takie życie, jakie ja wiodłam wcześniej. To dlatego zaczęłam poszukiwać swoich dróg.
Leszek: Od dziecka mówi nam się, że świat wygląda tak i tak, a my nie sprawdzamy sami, czy rzeczywiście tak jest. Przyjmujemy to bezkrytycznie, nie szukamy alternatyw, innych dróg dojścia do celu. My z Iloną szukamy. Wolność jest w moim DNA i objawia się to na różnych polach. Wszelkie obligatoryjne nakazy, dogmaty działają na mnie jak płachta na byka. Aktorstwo jest wolnym zawodem i jest w nim potrzebne poczucie wolności. Chodzi o to, żeby nie bać się nie tylko poszukiwać, ale też komunikować efektów tych poszukiwań, które czasem mogą okazać się błędne.
Błędem nie była Twoja zgoda na zagranie kultowej postaci profesora Rafała Wilczura/ Antoniego Kosiby w „Znachorze”.
Leszek: Taki to jest nasz zawód, że przeważnie robi się coś po kimś. Zwłaszcza w teatrze. Tam zawsze kolejny raz wystawia się tę samą sztukę Czechowa czy Szekspira. Zawsze znajdzie się ktoś, kto już wcześniej widział kogoś innego w danej roli. Tutaj tylko oliwy do ognia dolało to, że „Znachor” w ciągu 40 lat stał się kultowy. Nie miałem żadnych obaw, przyjmując tę rolę. Uważam, że żadna forma sztuki nie może powstać z lęku przed czymś, bo wtedy się samoogranicza. A takie działanie jest autodestrukcyjne.
Ilona: Gdy aktor dostaje taką propozycję, ma świadomość, że jeśli jej nie przyjmie, przyjmie ją jakiś jego kolega.
Kto inny mógłby zagrać znachora?
Leszek: Po „Watasze” też były głosy, że nikt oprócz mnie nie mógłby zagrać Rebrowa. Ludzie widzą gotowy produkt. Jeśli zagra się wiarygodnie, myślą, że tak właśnie ma być i nikt nie zrobiłby tego lepiej. A w teatrze widać, że Płatonowa może zagrać i ten, i tamten, i owamten, każdy zrobi to na swój sposób i każdy dobrze. Jestem pewien, że za 20, no może 40 lat znów ktoś zrobi nowego „Znachora”.
Podobał Ci się Leszek znachor?
Leszek: A co ona ma ci powiedzieć? (śmiech)
Ilona: Dużo osób mnie o to pyta. A ja się wcale nie emocjonuję. Dla mnie to jest po prostu kolejna rola, jaką zagrał. Fajnie, że film odniósł sukces, bo wiadomo, że zawsze Lechowi kibicuję i go wspieram, tak jak on mnie. Prawda jest taka, że powiedziałam mu, że z punktu widzenia wykonywanego zawodu zazdroszczę mu możliwości wzięcia udziału w takim przedsięwzięciu. A potem przeszłam do zmywania naczyń (śmiech). I tyle.
Jego znachor miał jakieś cechy, które Leszek mógłby mieć na co dzień?
Ilona: Ależ ja go właśnie takiego znam! Przecież budując tę rolę, bazował na swoich emocjach. On taki jest.
Leszek: Bywam. Rozmawiając z rodziną, widzę, że trudno jest oglądać film z kimś, kogo się dobrze zna. Ja też tak mam. Patrzę na kolegów aktorów i nie mogę ich odkleić od postaci.
Ilona: Oglądam filmy, w których gra Lech, i cały czas pamiętam, że to nie jest jakiś tam aktor, tylko że to jest mój facet. Mój Lechu.
Leszek: Moje aktorstwo nie jest analityczne, przepracowane. Jest bardziej intuicyjne. Lubię miejsce na interpretację, otwartość na to, co się zdarzy na planie, i elastyczność. Trzeba mieć świadomość, że jest się trybikiem w maszynie i ważna jest uważność na innych, a przede wszystkim na uwagi reżysera. Film to jest naprawdę wielka machina, którą ktoś musi dowieźć do celu. I jako aktor, mimo że każdy z nas ma swoje ego, muszę się podporządkować. Byłem już w sytuacjach, kiedy na planie panował nawet trzygłos. Wtedy nie jesteś w stanie nic zrobić, bo nie wiesz, kogo słuchać. Musi być osoba, która ma ostateczne zdanie. Dyrygent.
A w domu? Kto jest dyrygentem?
Leszek: Ilona.
Ilona: Uzupełniamy się. Dopasowujemy się do sytuacji. Gdy widzimy, że któreś z nas jest w gorszej formie, gorzej się czuje, wtedy to drugie przejmuje stery. A potem się zamieniamy. Jesteśmy oboje za silni, żeby jedno z nas rządziło.
Leszek: Szanujemy się. I umiemy iść na kompromis.
Ilona: Całe życie się na tym opiera. Wcześnie opanowana sztuka kompromisu daje szansę na udane wspólne życie.
To Wasza recepta?
Leszek: Kiedyś się nad tym zastanawiałem i doszedłem do konkluzji, że jeżeli nie wymagasz za dużo, to nie masz oczekiwań. Jak nie masz oczekiwań, nie jesteś rozczarowany. Trzeba być uważnym na siebie, pozwolić drugiej osobie na słabsze momenty i być czułym.
Zawsze taki byłeś?
Leszek: Kiedyś wydawało mi się, że jedyne słuszne zdanie to moje. Ale z biegiem lat zauważyłem, że w rodzinie nie powinien panować jednogłos. Rodzina opiera się na wypadkowej życzeń wielu osób. Nie może być podporządkowana woli jednego z nas. Trzeba zrezygnować ze swojego ego.
Ilona: Ludzie pytają nas, czy się kłócimy. Nie mamy wybuchowych charakterów. Jak zdarza się jakiś konflikt – choć to za duże słowo – rozmawiamy albo odpuszczamy i wracamy do tematu później.
Gdzie się znaleźli chłopak z Wałbrzycha i dziewczyna ze Zwartówka niedaleko Lęborka?
Leszek: Na ulicy Chełmskiej.
Ilona: Na planie serialu „Na Wspólnej”.
Leszek: Mieszkanie na dwóch końcach Polski mogło nam uniemożliwić spotkanie. Ale połączył nas zawód. Trafiliśmy do dosyć hermetycznego środowiska, w którym jest niewiele osób i większość się zna. Zawsze jest duża szansa, że gdzieś się na siebie w pracy trafi. Myśmy trafili na siebie przed garderobą.
Miłość od pierwszego wejrzenia?
Ilona i Leszek: Tak!
Ilona: Nigdy nie wierzyłam w bajeczki o takiej miłości. Jestem poukładaną realistką. Przy pierwszym spotkaniu poczuć, że to jest ta jedyna osoba? Niemożliwe. Tylko że taka historia zdarzyła się między nami.
Leszek: Ale pomogli nam wspólni znajomi, którzy dostrzegli, że potrzebujemy bodźca.
Ilona: Zadziałały siły zewnętrzne (śmiech