CELEBRITY
Słodko-gorzki sukces. Co nie działało w kadrze Polski na mistrzostwach świata? [OPINIA]

Reprezentacja Polski po raz kolejny wraca imprezy z medalem. Mało kto jednak jest w pełni zadowolony z brązu mistrzostw świata, choć podium to niewątpliwie sukces. W naszej kadrze pojawiło się jednak kilka sygnałów alarmowych.
Ósma impreza mistrzowska, ósmy medal. Takie są statystyki Nikoli Grbicia na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski siatkarzy. Jednocześnie po raz pierwszy za jego kadencji Biało-Czerwoni nie awansowali do finału imprezy docelowej. W mistrzostwach świata na Filipinach zdobyli brąz po wygranej z Czechami (3:1).
Fala oburzenia. Ale czy słuszna?
Po przegranym w słabym stylu (0:3) półfinale z Włochami na naszą kadrę wylało się mnóstwo krytyki. Chyba najbardziej oberwało się trenerowi Biało-Czerwonych, któremu wypominało się brak reakcji na boiskowe wydarzenia.
Niektórzy kibice zastanawiają się nad tym, czy Serb dalej powinien pracować z naszą reprezentacją. Aż strach pomyśleć, co by było, gdybyśmy wzorem Francuzów, mistrzów olimpijskich, odpadli w fazie grupowej po porażce z Finlandią (2:3). Nie należę do tego grona. Wciąż uważam, że Serb jest najlepszym trenerem dla naszej drużyny.
Jednak kilka rzeczy podczas turnieju finałowego było alarmujących. Biało-Czerwonym daleko było chociażby od postawy sprzed roku, gdy mimo problemów i kontuzji awansowali do finału igrzysk w Paryżu.
Mamy szeroki skład. Dlaczego z niego nie korzystamy?
Wielokrotnie szczyciliśmy się tym, że w Polsce mamy tylu znakomitych siatkarzy, że moglibyśmy złożyć z nich dwie drużyny bijące się o medale największych światowych imprez. I to jest prawda, co doskonale udowodnił nam ten sezon.
Jednak w najważniejszym meczu tego nie było widać. W półfinale sytuacja w ogóle nie układała się po naszej myśli. A selekcjoner niemal nie reagował. Czwarty przyjmujący w naszej kadrze Artur Szalpuk nie wszedł ani na chwilę. Podobnie – żaden ze środkowych, a akurat punktowego bloku brakowało nam w tym meczu.
Nikola Grbić, wzorem włoskim, postanowił nie zmieniać wiele (z wyjątkiem wprowadzenia nie w pełni zdrowego Tomasza Fornala na trzeciego seta). Liczył, że w końcu nasza gra się poprawi, co w siatkówce czasem się zdarza. Jednak nie tym razem.
Grbić okazał się większym konserwatystą niż znany z takiego zachowania selekcjoner Włochów Ferdinando De Giorgi. W półfinale Mattia Bottolo grał fatalny mecz i trener Italii w trzecim secie nie bał się go zmienić. Wprowadził kompletnie niedoświadczonego na arenie międzynarodowej Lukę Porro i 21-latek zaprezentował się rewelacyjnie. Jeszcze lepszą zmianę dał Francesco Sani, który posyłał takie zagrywki, że odwrócił losy drugiego i trzeciego seta. U nas takiego złotego dotknięcia z ławki po prostu zabrakło.
To był nasz największy atut. Teraz go zabrakło
Po meczu sporo hejtu wylało się na drugiego atakującego Kewina Sasaka. Niesłusznie. Zawodnik miał słaby początek, ale potrzebował zaledwie 1,5 seta, by się odblokować. Bardziej boli to, że Nikola Grbić nie przygotował go na to, by był gotowy zastąpić Bartosza Kurka. Nie miał planu B, a naszemu kapitanowi akurat przydarzył się uraz. Messi po całym turnieju na ławce też nie strzeliłby dwóch goli w decydującym starciu.
Kontuzja Kurka miała mocno negatywny wpływ na naszą kadrę. Zawodnicy w meczu z Włochami wyglądali tak, jakby zeszło z nich powietrze. Nie emanowali taką siłą mentalną, z jakiej znani byli z poprzednich turniejów. Ba, żelazna psychika była czymś, z czego nasza kadra na świecie była znana. Zabrakło mentalnego lidera, którymi potrafili być Śliwka, Kurek czy Fornal, gdy był w pełni zdrowy.
Warto wspomnieć także o dwóch czysto siatkarskich elementach. W meczach w strefie medalowej gra Biało-Czerwonych była mocno niezorganizowana. Wpadały nam w boisko piłki, które nie powinny, a nieporozumienie goniło nieporozumienie. To coś, czego w reprezentacji Polski dawno nie było.
Na uwagę zasługuje też słaba gra w przyjęciu. Zwłaszcza po kontuzji Fornala przeciwnicy wiedzieli, że muszą ryzykować w zagrywce, by nas złamać. I robili to wszyscy. Nie udało się Kanadyjczykom, nie udało się Turkom. Ale w końcu udało się Włochom, po części też Czechom. Wystarczyło zrobić jedną rzecz dobrze, by rażąco utrudnić nam grę.
Ten sezon reprezentacja Polski zakończy z dwoma medalami: złotem Ligi Narodów i brązem mistrzostw świata. Nikola Grbić po meczu z Czechami otwarcie przyznał, że gdyby ktoś mu zaoferował dwa medale przed sezonem, to w ciemno by to brał.
Reprezentacja Polski przeszła bowiem takie roszady personalne, jak żaden inny zespół. Z kadry wicemistrzów olimpijskich z Paryża wypadła ponad połowa składu. Tylko nasi siatkarze udowodnili, że po takich przebudowach stać ich było na więcej. I wie to chyba też sam selekcjoner Nikola Grbić.
Sezon można zaliczyć do umiarkowanie udanych. Warto pamiętać, że to (tylko i aż) sezon poolimpijski, czyli najmniej ważny w całym czteroleciu. W kolejnym sezonie odbędą się mistrzostwa Europy i zwycięzcy uzyskają kwalifikację olimpijską do Los Angeles. Stawka będzie więc większa.
Najważniejsze, to nie powtórzyć podobnych błędów za rok. Reprezentacja Polski będzie jednak wyglądać inaczej. Do kadry wrócą Mateusz Bieniek, Marcin Janusz, Aleksander Śliwka, może także Łukasz Kaczmarek. Dalej Polacy razem z Włochami będą faworytami do zdobycia tytułu. Dwa słabsze mecze w strefie medalowej mistrzostw świata na Filipinach tego nie zmieniają i nie odbierają wielkości ani siatkarzom, ani trenerowi.