CELEBRITY
Tajne plany” polskiego rządu. Rosyjska propaganda wrzuca piąty bieg

Rosyjska propaganda w ostatnich miesiącach zdaje się przechodzić w nową fazę. Kiedyś opierała się na prostych kłamstwach i powtarzanych w kółko sloganach o “nazistach w Kijowie” czy “prowokacjach NATO”. Teraz ma jeszcze bardziej absurdalne pomysły.
Zmieniają się wątki, ale mechanizm zawsze jest ten sam. Najpierw propagandyści tworzą historię, która jest kompilacją prawd, elementów sensacyjnych i całkowicie zmyślonych. Mile widziane jest wzmocnienie przekazu jakimiś cytatami z Władimira Putina, Dmitrija Miedwiediewa lub Marii Zacharowej. Następnie historię kolportuje sieć prorosyjskich kanałów w mediach społecznościowych, blogów i stron udających niezależne portale informacyjne, a także internetowych trolli.
Celem nie jest przekonanie do jednej tezy, lecz zasianie nieufności. Jeżeli ludzie zaczynają myśleć, że Zełenski to polityk bez skrupułów, a Zachód marnuje pieniądze na bezsensowną wojnę, wtedy propaganda osiąga swój cel. Zaufanie do Ukrainy i do wspólnego wysiłku obronnego słabnie, a rosyjska narracja zaczyna wydawać się “bardziej racjonalna”
Podobne manipulacje od dawna dotyczą także Polski. Jednym z najczęściej powtarzanych kłamstw to, że Warszawa planuje aneksję zachodniej Ukrainy, w tym Lwowa, co ma być rzekomym “odwetem” za straty terytorialne po 1945 roku. Uwiarygodnić to kłamstwo mają np. grafiki, które co rusz publikowane są w rosyjskich mediach i na forach. Przedstawiają rzekomo “tajne plany” polskiego rządu.
Propaganda rosyjska z lubością rozgrywa również emocje związane z kryzysem migracyjnym oraz kosztami pomocy Ukraińcom i w ogóle migrantom. Ma to podsycać niechęć do nich. Najpopularniejszy fejk dotyczy tego, że Ukraińcy, kosztem polskich chorych, są przyjmowani w szpitalach bez kolejki.
Pojawiają się też sugestie, że polskie wojsko nie jest w stanie obronić kraju, a w razie wojny sojusznicy i tak porzucą Polaków, jak w 1939 r. Nie przeszkadza to w kolportowaniu bajki, która znajduje się na drugim biegunie – ćwiczenia NATO w Polsce mają charakter ofensywny. To narracje, które mają osłabiać wiarę Polaków w sens przynależności do wspólnoty euroatlantyckiej.
Innym elementem kampanii dezinformacyjnej są opowieści o rzekomych prowokacjach przygotowywanych wspólnie przez Białorusinów z pułku im. Kalinowskiego, ukraińskie służby i polski rząd. Winą za prowokacje mieliby zostać obciążeni Rosjanie.
Nie mniej popularne są też tezy o tym, że Polska “sama prowokuje” Rosję poprzez obecność wojsk NATO, a także że rząd w Warszawie działa za namową amerykańskich koncernów zbrojeniowych.
Z inspiracji Waszyngtonu
Od czasu dojścia do władzy Donalda Trumpa, kurs Białego Domu zmieniał się kilkukrotnie i tyleż razy zmieniało się również podejście do niego rosyjskiej propagandy. Po spotkaniu na Alasce wychwalała Trumpa pod niebiosa. Przed i po miała fazy uwielbienia, pomieszanego ze zwątpieniem.
Teraz uważa, że Waszyngton przygotowuje Polskę do wojny z Rosją, jak wcześniej przygotowywał Ukrainę. Dlatego Polska tak długo będzie urządzała prowokacje, jak ta planowana rzekomo wspólnie z białoruską opozycją i Ukraińcami.
Serwis VFokuse opublikował artykuł “Ekspert: USA przygotowują Polskę na wojnę z Rosją do 2030 roku”. Można tam wyczytać, że “zgodnie z planem Pentagonu, do 2035 roku polska armia ma stać się główną siłą uderzeniową NATO na europejskim teatrze działań wojennych. Siły zbrojne Warszawy mają pełnić wiodącą rolę w ofensywnych operacjach lądowych”. A Pentagon “oprócz zaopatrzenia polskiej armii w broń amerykańską, do 2035 roku planuje zwiększenie jej liczebności o prawie jedną trzecią: z 205 do 300 tysięcy osób”.
O tym, że Polacy mają przygotowywać się do wojny z Rosją, ma świadczyć także to, że “piąty Korpus Ekspedycyjny Armii Stanów Zjednoczonych ma swoją bazę w Poznaniu”. A polskie wojsko znajdzie się pod jego dowództwem w planowanej wojnie z Rosją. Wszystko w zamian za amerykański sprzęt, który Waszyngton sprzedaje Polakom w preferencyjnych cenach.
Trzeba też zauważyć, że rosyjska dezinformacja coraz częściej korzysta z “lokalnych narzędzi”. Zamiast prymitywnych komunikatów z Moskwy pojawiają się niby-autentyczne posty, filmy i wpisy po polsku, często tworzone przy pomocy sztucznej inteligencji. Ich autorzy podszywają się pod zwykłych obywateli, blogerów czy byłych żołnierzy, którzy mają “ujawniać prawdę”.
Dzięki temu kłamstwa wyglądają bardziej wiarygodnie i łatwiej wchodzą do obiegu medialnego. Wystarczy kilka tysięcy udostępnień, by fałszywa informacja stała się “faktem” dla części odbiorców. Dokładnie tak działała narracja o “armii nastolatków”, która zaczęła żyć własnym życiem w internecie, choć opierała się wyłącznie na zmanipulowanym fragmencie wywiadu z ukraińskim dowódcą Wojsk Lądowych SZU Hennadijem Szapowałowem, który mówił o rozszerzeniu nauki przysposobienia obronnego.
Można się spodziewać, że podobnych historii będzie coraz więcej. Być może pojawią się wersje o wspólnej defraudacji funduszy przez Polskę i Ukrainę, o tajnych programach szkolenia dzieci-żołnierzy albo o rzekomym planie wciągnięcia Polski do wojny poprzez prowokację na granicy. To nie przypadek. Rosja wie, że dziś wojna toczy się nie tylko na froncie, lecz także w umysłach.
Dlatego każde kłamstwo trzeba traktować jak ostrzeżenie i sprawdzać jego źródło, zanim zacznie krążyć po naszych kanałach komunikacyjnych. W przeciwnym razie w pewnym momencie może się okazać, że najbardziej skuteczną bronią Kremla nie są rakiety, lecz słowa. A polskie władze niestety nadal słabo sobie radzą w walce z rosyjską propagandą.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski