Connect with us

CELEBRITY

Tak trenuje Iga Świątek 😱🧐🎾 Czytaj więcej ⬇⬇⬇

Published

on

Po raz trzeci Daniel Michalski zagra na United Cup u boku m.in. Igi Świątek czy Huberta Hurkacza, choć rok temu myślał o zakończeniu kariery. – Miałem niskie oczekiwania, ale też potrzebę udowodnienia, że mogę grać na wysokim poziomie – wyznał.

Dominika Pawlik, WP SportoweFakty: W styczniu po raz trzeci wystąpisz w United Cup jako druga rakieta po Hubercie Hurkaczu. Oficjalnie w rankingu jesteś trzecim z Polaków (ATP 250), spodziewałeś się, że zagrasz w Australii?

Daniel Michalski, polski tenisista: Wiedziałem wcześniej, że Kamil Majchrzak raczej się nie zgłosi, więc miałem szansę wejść na jego miejsce. Kiedyś nie doceniałem takich okazji, teraz bardzo się cieszę. Podchodzę do tego jak młodziak – chcę się dobrze przygotować, czerpać radość z treningów i wykorzystać genialne warunki.

Z czego zapamiętałeś swoje wcześniejsze występy w United Cup?

Pierwsza edycja była chyba najtrudniejszym momentem w mojej karierze, mimo że byłem w dobrej sytuacji – około 260. miejsce (w rankingu – przyp. red.) i po najlepszym seniorskim sezonie. Miałem duże oczekiwania wobec siebie, w moim mniemaniu nie byłem wysoko notowany w porównaniu do Huberta Hurkacza, Igi Świątek czy Magdy Linette. Balem się, że zawiodę, a to myślenie mi nie pomogło. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że jestem tam, bo zasłużyłem. Wszyscy byli znacznie wyżej w rankingu ode mnie. Cała ta sytuacja mnie przybijała, bo nie czułem się przygotowany na to, co mnie tam spotkało. Był to stresujący i dołujący moment w moim życiu, choć powinienem na niego spojrzeć, jak na szansę.

Drugą edycję, kiedy doszliśmy do finału dla Polski, wspominam świetnie – wtedy poczułem, że moje wysiłki zaczynają procentować. To też pokazało mi, że nawet jeśli nie grasz najlepiej, sam fakt uczestnictwa w takim wydarzeniu daje ogromną wartość.

Niesamowite doświadczenie, bo widziałem z bliska, jak profesjonalnie podchodzi do treningu – od pierwszej piłki daje z siebie 110 procent. Intensywność i precyzja jej gry są niesamowite, i naprawdę robi wrażenie. Nie wiem, czy jakiś tenisista byłby w stanie grać na takim tempie z taką dokładnością i starannością na krosach.

W sensie technicznym i dynamicznym mogę być wsparciem dla takiej tenisistki, jak wiceliderka rankingu WTA. Oczywiście gram lepiej, bo jestem facetem, ale chodzi o to, by trening był wartościowy dla niej, chodzi o utrzymanie tempa, precyzji i reakcji. Będąc drugim singlistą, to naturalne, że jestem potrzebny do takich treningów, oczywiście poza wykonywaniem swoich. Gdyby nie Iga, to mnie by tam w ogóle nie było. Po tych dwóch latach będę mógł zobaczyć, czy nadążam za jej piłkami.

Jak się czujesz po kolejnym sezonie? Zwłaszcza że rok temu, mniej więcej o tej porze, chciałeś kończyć karierę. Jak to wygląda z perspektywy czasu?

Sezon był bardzo przyjemny. Skończyłem równo na 250. miejscu, więc mogę powiedzieć, że jestem w Top 250. Oceniam sezon bardzo wysoko. Uważam, że był najlepszy w mojej karierze, choć rankingowo nie najwyższy.

Był też jednym z trudniejszych, bo na początku nie wiedziałem, czego się spodziewać. Miałem niskie oczekiwania, ale dużą potrzebę udowodnienia sobie i innym, że wciąż mogę grać na wysokim poziomie. Przestałem patrzeć w przyszłość, a skupiłem się na teraźniejszości, na najbliższym treningu, na tym, co jest tu i teraz. To pomogło.

Miałeś jakiś konkretny próg, np. spadek w rankingu albo zejście do mniejszych turniejów, po którym uznałbyś, że to koniec? Czy to była decyzja bardziej “na wyczucie”?

To było bardziej umowne niż oparte na konkretnym rankingu. Myślałem, że w grudniu spojrzę na swoją sytuację: czy robię progres, czy czuję radość z gry, czy to wszystko ma dla mnie sens. Gdybym nie zdobył żadnych punktów, pewnie przestałoby to dawać frajdę – to jasne. Ale najważniejsze było to, czy wróci głód rywalizacji. I wrócił.

Nie miałem ani chwili zawahania, żeby kończyć, nawet gdy ranking na początku rósł powoli. Szło to krok po kroku, ale w dobrą stronę. Bardzo zadbałem o dietę, regenerację, trening – o wszystko, co poza kortem. Wiem, że nie mam potencjału na Top 3. Ale wiem, że mam potencjał na naprawdę wysoki poziom i wierzę, że sezon 2026 będzie jeszcze lepszy.

Był jakiś moment, że zacząłeś bardziej dbać o to, co jesz, jak myślisz i jak funkcjonujesz?

Nie, to wszystko przyszło płynnie. Na początku pomyślałem, że może schudnę, byłem już tak bezradny w swojej grze i całej sytuacji, że uznałem: tego jeszcze nie próbowałem. Z czasem zacząłem się bardziej interesować dodatkowymi aspektami: dietą, regeneracją, głową. Powiedziałem sobie: daję z siebie 100 proc., nawet 110 proc., a potem zobaczę. Jeśli będę miał dalej siłę i determinację, jadę dalej. Jeśli nie – trudno, ale przynajmniej będę wiedział, że zrobiłem wszystko.

A co, jeśli za jakiś czas poczujesz, że nie masz z tego radości albo wyniki nie idą?

W tenisie wynik nie zawsze odzwierciedla formę. Trzeba pamiętać, że to nie Excel – tu 2+2 nie zawsze daje 4. Możesz grać lepiej, być silniejszy fizycznie, a mimo to nie wygrywać. Jest tyle zmiennych, że jedna słabsza seria nie musi niczego oznaczać. W tym roku sam miałem moment, w którym przegrałem sześć meczów z rzędu, a rywale byli w okolicach 150-200 miejsca. Grałem dobrze, tylko wyniki tego nie pokazywały. Mówiłem sobie: kolejny turniej. I potem przyszedł Liberec: zrobiłem półfinał, wygrałem z Federico Corią (ATP 154) i z Valentinem Vacherotem (ATP 253, aktualnie ATP 31 – przyp. red.).

Co właściwie zmieniło się u ciebie tenisowo? Wiele osób zauważyło zmianę odkąd współpracujesz z trenerem Tomaszem Iwańskim i trenerem od przygotowania motorycznego Mieczysławem Bogusławskim, ale czy to była też kwestia twojego nastawienia?

Tak, wszystko się zmieniło, bo zarówno trenerzy, jak i moje nastawienie miały na to wpływ. Nie da się tak po prostu komuś dać narzędzia i oczekiwać, że od jutra wszystko będzie działać perfekcyjnie. Wtedy każdy byłby w Top 100. Nawet dziś, nagrywając wiadomość do taty, powiedziałem, jak bardzo żałuję, że nie zacząłem trenować tutaj wcześniej. Zastanawiałem się nad tym wiele razy.

A więc zmiana trenera i środowiska rzeczywiście miała wpływ na to, że grasz bardziej ofensywnie i podchodzisz nieco inaczej do wydarzeń na korcie?

Tak, zdecydowanie. Chodzi o trenerów i ich podejście. Trenujemy rzeczy naprawdę przemyślane, pod moją grę, skupiając się na moich mocnych stronach i deficytach, a nie na naklejaniu kolejnych uderzeń czy kilometrów tylko po to, by “zaliczyć”. To jest trening pode mnie, a nie uniwersalny szablon.

Wcześniej często trener mówił “dobra, robimy moje”, a mój głos był raczej obok. Teraz jest zupełnie inaczej – rozmawiamy na tym samym poziomie, jestem traktowany jako dorosła, inteligentna osoba, której zależy na najlepszym efekcie. To daje poczucie, że wszystko, co mówię, ma znaczenie, i mogę decydować o intensywności czy kierunku treningu.

Zdarzyło ci się kiedyś, grając z kimś, poczuć, że ta osoba zajdzie naprawdę daleko?

Tak. Czasem po prostu czuć, że ktoś ma “to coś”. Nawet jeśli nie jest jeszcze kompletny, w ważnych momentach podejmuje dziwne decyzje czy gra chaotycznie, to czuć w piłce, że poziom jest bardzo wysoki. Ponad trzy i pół roku temu trenowałem z Matteo Arnaldim. Wtedy byliśmy w podobnych okolicach rankingu. Już wtedy mówiłem, że będzie wysoko i półtora roku temu był 30.

Podobnie miałem z moim rocznikiem, Aleksandrem Szewczenką. Trenując z nim parę razy, cały czas powtarzałem mu, że to tylko kwestia czasu, aż będzie w Top 100. Był bardzo skromny, pracowity, z nastawieniem “spokojnie, zobaczymy”. No i wszedł. Czuć było w jego piłce potencjał.

Jest też druga grupa: tacy, o których nikt by nie pomyślał, że zajdą tak daleko, a jednak mają umiejętności, które rekompensują braki. Tenis jest tak złożony, że można mieć kilka przeciętnych elementów, ale jeden czy dwa atuty potrafią to wszystko zrównoważyć.

To kto zaskoczył cię tym, jak wysoko zaszedł?

Na przykład Flavio Cobolli (aktualnie ATP 22). Grałem z nim finał Challengera w Zadarze, trzy lata temu, on wygrał, był lepszy, ale nigdy bym nie powiedział, że zajdzie aż tak wysoko. Wiele osób typowałbym wyżej od niego. Technicznie? Bardzo dobry kick, świetne czucie, dynamika. Typowy Włoch.

I swoją drogą podoba mi się, że wiele nacji ma taki charakterystyczny styl gry. Oczywiście są wyjątki, ale generalnie da się poznać “narodowość” po stylu gry. Amerykanie bardzo często grają ofensywnie. Hiszpanie wiadomo: rotacja, rotacja, rotacja. Zawodnicy z Ameryki Południowej grają podobnie jak Hiszpanie. Czesi grają zazwyczaj bardzo płasko, często mają lepszy bekkhand od forhendu. Oczywiście zdarzają się wyjątki, jak wszędzie.

W takim razie, jakie są twoje cele na kolejny sezon, konkretne – rankingowe?

Step by step – nie wybiegać w przyszłość, tylko ciężko pracować, cieszyć się grą i z każdym turniejem budować energię do kolejnych wyzwań. Chcę zachować to samo nastawienie, jakie mam teraz, i w kolejnych 12 miesiącach być równie skupionym i skutecznym.

Rozmawiała Dominika Pawlik, WP SportoweFakty

Click to comment

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Copyright © 2025 USAtalkin