CELEBRITY
Trwa fatalna seria Polek. Padły słowa o “radzieckiej szkole”

Żadnej z Polek nie udało się awansować do finału biegu na 3000 metrów z przeszkodami w lekkoatletycznych mistrzostwach świata w Tokio. Trwa zatem fatalna seria naszych specjalistek od tej konkurencji, bo po raz ostatni w finale tej imprezy mieliśmy zawodniczkę w 2009 roku. Zarówno Kinga Królik, jak i Alicja Konieczek przegrały – jak twierdziły – z warunkami.
Zarówno Alicja Konieczek, jak i Kinga Królik nie awansowały do finału biegu na 3000 m z przeszkodami podczas lekkoatletycznych mistrzostw świata w Tokio.
Polskie zawodniczki wskazują na trudne warunki, a Koniec zek dodatkowo na przestarzałe metody treningowe jako główne przeszkody w osiąganiu sukcesów na światowym poziomie.
Kinga Królik zmagała się przy tym wszystkim z kontuzją podczas przygotowań, a Konieczek porusza potrzebę zmiany podejścia do treningów w Polsce.
Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
Od lat polskie przeszkody w kraju ciągnie Alicja Konieczek. W ubiegłym roku wystąpiła w finale igrzysk olimpijskich. Dwa razy biegała w finałach mistrzostw Europy, będąc nawet raz blisko medalu.
Jej główną bazą są Stany Zjednoczone. Zresztą od niedawna ma nawet też obywatelstwo tego kraju. W Tokio nie miała jednak żadnych szans w walce o finał.
Ten dałby jej czas zbliżony do jej rekordu Polski (9.16,51 sek.), ale 31-latka przyznała, że przegrała z warunkami.
– Przyjechały najlepsze zawodniczki na świecie i było trudno. Myślałam, że skoro zawody są tak późno w sezonie, to nie wszyscy utrzymają formę do mistrzostw świata. Była zatem nadzieja. Tym bardziej że, ja się rozkręcałam w sezonie. Myślę, że w sprzyjających warunkach byłam gotowa na 9.18, ale w Tokio ciężko mi się oddychało. Na dwa okrążenia do mety chciałam trochę odpocząć i ruszyć z 600 metrów, ale nie było już z czego – mówiła Konieczek.
Polka była najbardziej doświadczoną zawodniczką w swojej serii, w której dobiegła na siódmej pozycji, a awans zdobywało pięć pierwszych. Zapytana zatem o to, czy to były jej ostatnie mistrzostwa świata, odparła:
Konieczek, która od bardzo wielu lat trenuje w USA i tam żyje, ma zupełnie inne podejście do sportu. Widzi też różnice w treningu. Nie ma co ukrywać, że świat jednak znowu zaczyna odjeżdżać. Zapytana o to dlaczego, odparła: – Wydaje mi się, że nasza szkoła treningowa to jest taka starodawna szkoła radziecka. Treningi, jakie stosują nasze najlepsze grupy biegowe w kraju, opierają się właśnie na doświadczeniach ze wschodu. Tymczasem ludzie na zachodzie poszli w tym kierunku, co robią Ingebrigtsenowie. W Polsce się tego nie stosuje. Trenerzy jednak trochę się doedukują albo pojawi się nowe pokolenie trenerów i wtedy znowu się wybijemy. Trzeba zmienić metody treningowe, bo zawodnicy są gotowi na to.
Zresztą nasi lekkoatleci coraz bardziej zauważają te problemy i decydują się na to, by trenować w grupach zagranicznych.
– Ważne jest też to, by otaczać się ludźmi, którzy cię motywują i dodają ci skrzydeł, a nie wysysają z ciebie energię. Trzeba mieć po prostu wokół siebie pozytywnie nastawione osoby i to już bardzo pomaga. Dużo zawodników też musi o tym pomyśleć. Chciałabym zbudować grupę, której mogłabym pomóc – zakończyła.
Ze łzami w oczach ze stadionu schodziła Kinga Królik. Ona w tym roku mocno poprawiła rekord życiowy. Zanosiło się nawet na to, że może zaatakować rekord Polski Konieczek. 26-latka przygotowała bardzo dobrą dyspozycję, ale w mityngu Diamentowej Ligi w Zurychu, który odbywał się dwa tygodnie przed mistrzostwami świata, doznała kontuzji. Skręciła staw skokowy. To w ogóle, że przyjechała do Japonii, było cudem.
Przygotowałam życiową formę, ale jednak nie pokazałam tego w Tokio. Kontuzja pokrzyżowała mi plany i szkoda mi, że przez to nie byłam w stanie pokazać tego, co potrafię. Z drugiej strony ciszę się, że mogłam w ogóle wystąpić w mistrzostwach świata. To była walka z czasem. Wygrać ją pomógł mi fizjoterapeuta Dominik Omiotek. Na miejscu już zajął się mną sztab medyczny PZLA. Do tego wszystkiego trudno zniosłam warunki, jakie panują w Tokio – mówiła Królik.