CELEBRITY
Ukochana pisarka Polek straciła męża. Dla niego poleciała na drugi koniec świata i zaczęła nowe życie. Ich historia to scenariusz jak z filmu
Małgorzata Kalicińska poinformowała o wielkiej osobistej stracie. Historia jej związku z Włodzimierzem to gotowy materiał na film — poznali się przez internet, a ona, nie mając nic do stracenia, spakowała walizki i wyjechała z Polski, by być z nim w Korei. Po jego przejściu na emeryturę wrócili do kraju i zamieszkali… razem z jej byłym mężem. Ich życie było nietypowe, ale pełne czułości, bliskości i wspólnych wartości — aż do bolesnego finału.
Małgorzata Kalicińska – autorka bestsellerowego „Domu nad rozlewiskiem” – od lat porusza serca czytelniczek opowieściami o miłości, rodzinie i codziennym życiu. Jednak to, co spotkało ją poza kartami powieści, mogłoby posłużyć za scenariusz do filmu. Niezwykła historia uczucia, które narodziło się przez internet, przemieniła jej życie i odmieniła sposób, w jaki myślała o miłości. A potem… przyszła nieunikniona strata.
Małgorzata Kalicińska i miłość z internetu
Małgorzata Kalicińska, dziś jedna z najbardziej znanych i lubianych polskich pisarek, po latach osobistych trudności i życiowych zakrętów odnalazła miłość, której nikt się nie spodziewał — ani ona sama. Po rozwodzie z pierwszym mężem, Maciejem, i bankructwie, zamieszkała samotnie poza Warszawą. Wtedy w jej życiu pojawił się ktoś wyjątkowy – inżynier Włodzimierz, poznany… przez internet.
Ich znajomość rozpoczęła się od wymiany maili — nie kilku, a tysięcy. „Ponad rok pisaliśmy do siebie dwa razy dziennie” – mówiła Kalicińska Katarzynie Piątkowskiej w wywiadzie dla magazynu „Viva!”. To nie była powierzchowna relacja. Przez długi czas nie widzieli nawet swoich zdjęć. Rozmawiali o wszystkim – dzieciach, kinie, życiu. Pisarka podkreśla, że w tysiącu maili nie da się udawać. Byli dla siebie coraz bliżsi, choć wtedy jeszcze nie zakochani.
Włodzimierz Podruczny, przez pisarkę pieszczotliwie nazywany „Siwym”, był inżynierem pracującym w Korei. Gdy w końcu przyleciał do Polski, odnalazł Kalicińską na targach książki w Poznaniu. Jedno spotkanie wystarczyło – autorka zrozumiała, że nie chce się z nim rozstać. Spędzili razem dwa tygodnie w agroturystyce i wyjechali zakochani.
Kalicińska nie miała w Polsce żadnych zobowiązań – więc… spakowała się i poleciała do Korei. Jak sama wspomina, zrobiła „desperackiego susa na drugą krę”. Tam, za granicą, budowali pierwsze miesiące swojej relacji, aż do momentu, gdy Włodzimierz przeszedł na emeryturę. Wówczas postanowili wrócić do Polski i wspólnie zamieszkać.
Życie na wsi i wspólna codzienność
Zamieszkali w domu 50 km od Warszawy, zaprojektowanym przez syna Włodka. Działkę znalazł brat Małgorzaty, który sam wcześniej osiedlił się w tej okolicy. Co wyjątkowe – zanim dom został ukończony, Kalicińska, Włodzimierz i… jej były mąż Maciej zamieszkali razem pod jednym dachem.
Tak, to nie pomyłka — przez dwa miesiące tworzyli nietypową, ale zaskakująco harmonijną wspólnotę. „Gotowałam dla wszystkich – dla siebie, byłego męża i przyszłego męża” – mówiła z rozbrajającą szczerością Kalicińska. Wieczorami panowie wspólnie oglądali mecze, a ona dbała, by nikt nie chodził głodny.
Ich codzienność pełna była prostych rytuałów — rozmów, wspólnych zachwytów, czytania książek, słuchania audiobooków. „To jak wspólne oglądanie zachodu słońca (…) Zupełnie inaczej przeżywałabym ten zachód samotnie” – mówiła, tłumacząc, czym jest dla niej dzielenie świata na pół z drugą osobą.
Małgorzata Kalicińska: walka o każdy dzień z mężem
Ich miłość została wystawiona na próbę, gdy u Włodzimierza zdiagnozowano nowotwór. Choroba była nieproszona, niepotrzebna, ale musieli się z nią zmierzyć. Podkreślała, że jej mąż był „pilnym i bardzo dobrym pacjentem” – wierzył w klasyczną medycynę, choć dla niej zgodził się też pić olej konopny i lniany. „Lepiej było zamilknąć i podać rosół, a za jakiś czas wrócić z artykułem z Lanceta” – wspominała z typowym dla siebie humorem.
Ich wspólne życie było przesiąknięte świadomością przemijania. „Jesteśmy na zakręcie z napisem META” – mówiła pisarka. Mimo to, każdy dzień przeżywali jak „ostatnią landrynkę z pudełka”. Nawet krótkie rozstania – wyjazdy Włodka do szpitala – były dla niej trudne. „Tłukę się po domu, tęsknię po prostu. I potem on przysyła mi z tego szpitala takiego SMS-a, że znów chce mi się żyć”.
Czytaj też: Podróż pełna namiętności. Małgorzata Kalicińska i Vlad Miller w egzotycznej wyprawie do Korei
Śmierć Włodzimierza – osobista tragedia pisarki
20 września 2025 roku Małgorzata Kalicińska poinformowała o śmierci męża. „Zmarło moje Wielkie Szczęście, mój Pan Inżynier” – napisała na swoim profilu. Po 18 wspólnych latach, z czego 8 spędzili walcząc z chorobą, przyszedł moment, którego tak bardzo się obawiała.
W swoim pożegnaniu pisała o wdzięczności – wobec medycyny, lekarzy, ale i wobec męża, który był „bardzo zdyscyplinowany i skrzętny”. Wspominała o ich wielkiej, staroświeckiej miłości, pełnej szacunku i czułości. Cytowała też słowa swojego przyjaciela, który również wspominał Włodzimierza z ogromnym uznaniem.
Ta strata – choć spodziewana – pozostawiła pustkę. Kalicińska wielokrotnie podkreślała, że jej mąż był tym, z kim dzieliła wszystko – od zmarszczek po zachwyt nad zachodem słońca.
Jej miłość do Włodzimierza Podrucznego nie była „wiosenna”, lecz „jesienna” – dojrzała, głęboka, zbudowana na pryncypiach i wspólnych wartościach. Kalicińska mówiła, że kiedyś zapach ciała był pełen młodzieńczego wiatru, dziś – pachnie jesienią. Ale i ten zapach, i te zmarszczki były dla niej esencją życia. Bo jak sama podsumowała: „Najlepsza medycyna alternatywna, jaką stosujemy, to moc dobrych uczuć”.
