CELEBRITY
Wojciech Szczęsny sam wystawił się na strzał. Dopiero teraz się zacznie

Sześć bramek zdobytych, tylko jedna stracona. Najważniejsi piłkarze oszczędzeni. Błysk kolejnego talentu z La Masii. Eksplozja formy jednego z bardziej niedocenianych piłkarzy. I brak bezkrólewia po Robercie Lewandowskim. Mogłoby się wydawać, że w Barcelonie tuż przed meczem z Realem Madryt wszystko się w końcu unormowało. Nic bardziej mylnego. Swoje trzy grosze dorzucił też Wojciech Szczęsny, który nie ustrzegł się błędów. A przecież zaraz czeka go dużo większe wyzwanie.
Więcej ciekawych historii znajdziesz w Przeglądzie Sportowym Onet
Irytuje swoimi wyborami. Można podawać w wątpliwość jego rozumienie współczesnego futbolu. Trzeba mieć zastrzeżenia do jego wkomponowania się w grę Barcelony. A to pewnie dopiero początek przytyków pod adresem Marcusa Rashforda. Tyle że to Anglik jest tym piłkarzem Barcelony, który w tym sezonie Ligi Mistrzów wykręca najlepsze liczby.
We wtorek przeciwko Olympiakosowi (6:1) dołożył dwa gole, grając po raz pierwszy od początku jako środkowy napastnik. Wydaje się jednak, że dłużej miejsca tam nie zagrzeje. Przeciwko Realowi wróci najprawdopodobniej na skrzydło, bo dla płynności gry i zakładania pressingu nieodzowny jest Ferran Torres. Hiszpan wrócił już po urazie, ale Flick nie chciał we wtorek ryzykować jego zdrowia.
Zwłaszcza że mecz układał się po myśli Barcelony. Choć pewnie jeszcze w 54. minucie Niemiec myślał o przetasowaniach w ataku pod kątem zwiększenia siły ognia, a nie oszczędzania czołowych graczy. Dopiero co Olympiakos zdobył kontaktową bramkę i nie zamierzał na tym poprzestać.
Barcelona się męczyła. Wtem nadeszła 57. minuta. Hat trick bohatera z cienia
Tyle że niebawem absurdalną drugą żółtą kartkę dostał Santiago Hezze i stało się niemal jasne, że Barcelona może powoli myśleć o niedzielnym El Clasico. Argentyńczyk z polskim paszportem wyleciał z boiska po tym, jak Marc Casado zasymulował uderzenie go w twarz. Na nic zdały się protesty piłkarzy gości. Sytuacja dotyczyła żółtej, a nie czerwonej kartki, VAR nie mógł więc interweniować. Absurd.
Niezadowolony musiał być też Jan Urban. Według naszych informacji selekcjoner wybrał się do Barcelony specjalnie po to, by skusić piłkarza Olympiakosu wizją gry dla Biało-Czerwonych. Można przypuszczać, że po takim meczu 24-latek głowę miał zajętą raczej czym innym.
Czerwona kartka Hezze to był moment przełomowy. Nawet będąca w pewnym dołku Barcelona nie mogła tego nie wykorzystać. Tym razem nie doszło do powtórki z filmu “Sezon na leszcza”, w którym Bogusław Linda mówi, że nawet tacy goście jak wy nie są w stanie tego zmarnować.
Litości dla Greków nie miał głównie Fermin Lopez, który w tym sezonie jest jednym z bardziej konkretnych piłkarzy w ofensywie Barcelony. Pierwszy hat trick w karierze, nieustanna ruchliwość, wychodzenie na pozycje, branie ciężaru gry na siebie — można by mnożyć kolejne komplementy pod jego adresem. 45 mln euro, które latem oferowała Chelsea, zakrawają na kpinę.
Fermin słusznie został wybrany piłkarzem meczu, choć to Lamine Yamal jak zwykle założył sobie wirtualną koronę po strzelonym golu. 18-latek w kolejnym spotkaniu bardzo szybko zgasł. Jego zwody i wykończenia akcji nie są już tak śmiercionośne dla rywali, jak w poprzednim sezonie. Można zrzucić to na karb szukania formy po kontuzji. I z perspektywy Barcelony lepiej by było, żeby powód jego postawy był właśnie taki.
Od pewnego czasu kibice Dumy Katalonii utyskują, że ich drużyna spisuje się tak marnie, jak za schyłkowego Xaviego. Jakby na potwierdzenie tych słów Barcelona weszła we wtorkowy mecz jak za tamtych czasów. To rywale byli bardziej skoncentrowani, co mogło zakończyć się golem. Szczęsny jednak ery Xaviego nie zaznał, więc w 19. sekundzie zachował trzeźwość umysłu i nie dał się pokonać po uderzeniu Daniela Podence’a.
Później jednak można było mieć do niego zastrzeżenia pod względem wyprowadzania piłki. W poprzednim meczu Ligi Mistrzów, z Paris Saint-Germain, decydował się zazwyczaj na krótkie, bezpieczne zagrania spod bramki. Przeciwko Olympiakosowi wznawiał grę dłuższymi podaniami, co w pierwszych minutach kończyło się natychmiastowymi przechwytami Gelsona Martinsa.
Dokładając do tego inną sytuację, w której Portugalczyk niemal odebrał mu piłkę, nie będzie wielkim zaskoczeniem, jeśli w niedzielę zobaczymy piłkarzy Realu maksymalnie naciskających polskiego bramkarza. Kylian Mbappe i Vinicius już grzeją się w blokach.
Barcelona wyglądała zresztą tak, jakby meczem z Olympiakosem przygotowywała się już do starcia z odwiecznym rywalem. Linia obrony była ustawiona zdecydowanie głębiej niż zazwyczaj, a defensorzy nie grali już tak beztrosko, jak w sobotę przeciwko Gironie. Także dlatego, że trudno o bardziej beztroskie granie.
Można się więc spodziewać, że Barcelona — wbrew sobie pod wodzą Flicka — będzie chciała zaprosić Real na swoją połowę i szukać okazji w kontratakach. Wiele może zależeć od Alejandro Baldego, który zdaje się wracać do najlepszej wersji samego siebie, przynajmniej w fazie ofensywnej. Potwierdza to m.in. wyjście z piłką przy pierwszej bramce.
Kluczową rolę odegra też Szczęsny. W niedzielę czeka go jedno z największych wyzwań w karierze. Wie już, jak smakuje gra w El Clasico, ale od poprzedniego sezonu wiele się pozmieniało. We wcześniejszych meczach Barcelony z Realem mógł właściwie robić, co chce, bo i tak było niemal jasne, że nie odbije się to na wyniku.
Położenie się przed strzałem Kyliana Mbappe przy golu na 0:1, a w drugiej połowie czerwona kartka po staranowaniu Francuza? Nie ma problemu, Barcelona wygrywa 5:2 w finale Superpucharu Hiszpanii.
Pierwszy w karierze gol z rzutu wolnego w wykonaniu Mbappe? Nic się nie stało, Barcelona zdobywa Puchar Króla po dogrywce (3:2).
Sprokurowanie rzutu karnego na Mbappe, którego wykorzystuje sam poszkodowany? Spokojnie, Barcelona i tak pokonuje Real 4:3, czym niemal zapewnia sobie końcowy triumf w LaLidze.
Teraz nie będzie już przestrzeni na ani jeden fałszywy ruch. W tym meczu od Szczęsnego będzie zależało więcej niż kiedykolwiek. Granica między zerem a bohaterem będzie cieńsza niż zwykle.