Connect with us

CELEBRITY

Agata Kulesza: Może nie wiem tego na pewno, ale wierzę, że się da kogoś kochać na zawsze

Published

on

Płacz w teatrze? – Tak, ludzie na tej sztuce płaczą. Płaczą i młodsi, i starsi widzowie – mówi Agata Kulesza, która w “To wiem na pewno” w warszawskim Teatrze Ateneum gra Annę – matkę i żonę. Skąd te emocje wśród widzów? – Nie wszyscy jesteśmy rodzicami, ale każdy z nas jest dzieckiem.
‘Chciałam, żeby moja postać była intensywna, głośna, szybka, nie dawała dostępu do swojego wewnętrznego świata’ (Krzysztof Bieliński)

Pamiętam dokładnie, kiedy pierwszy z bardzo wielu razy płakałam w kinie. Miałam 13 lat, a do łez doprowadziła mnie scena odganiania oswojonego wilka w “Tańczącym z wilkami”. W teatrze pierwszy i jedyny raz popłakałam się na sztuce “To wiem na pewno”, którą można zobaczyć w warszawskim Teatrze Ateneum. Co więcej, nie byłam jedyną płaczącą osobą.
Nie możemy zdradzić zakończenia, ale tak, ludzie na tej sztuce płaczą. Mam taki moment, kiedy schodzę ze sceny po ostatnim monologu, robi się ciemno i widzę z kulis publiczność. Obserwuję kobiety szukające chusteczek w torebkach i mężczyzn trzymających palce przy nasadzie nosa, pod okularami. Płaczą i młodsi, i starsi widzowie.

Dla twórców i dla aktorów jest to bardzo ważne, bo świadczy o tym, że dobrze wykonaliśmy pracę – opowiedzieliśmy pewną historię, a widzowie mają na jej temat refleksje.
Nie ma szczęśliwszych momentów, kiedy obcujemy ze sztuką, niż te, w których ona nas dotyka – to może być złość, radość, wzruszenie. Jeśli widzę te emocje na widowni, wiem, że byliśmy razem w tej opowieści, i bardzo mnie to cieszy.

Weekend może być codziennie – najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje>>

A gdyby pani w jednym zdaniu miała określić, co jest siłą tej opowieści o sześcioosobowej rodzinie…
Jej siła polega na tym, że choć może nie każdy jest rodzicem, to jednak wszyscy jesteśmy dziećmi.

Może to naiwne przekonanie, ale wydawało mi się, że dla was – aktorów – ta sztuka też jest trudna, wywołuje emocje także pozaaktorsko.
W każdej roli pracujemy na swoich emocjach, ale moim zdaniem w “To wiem na pewno” nie dochodzi do niczego, co by się wymykało spod kontroli warsztatu. Wiemy, jaki jest temat, do czego mamy doprowadzić widzów, i staramy się ciągle na nowo tworzyć emocje, żeby to nie były odgrzewane kotlety.

Wbrew temu, co się powszechnie myśli, dla aktora doprowadzenie się do płaczu na scenie nie jest Mount Everestem aktorstwa. Ale płaczu na scenie nie można “cisnąć”, jeśli łzy nie przychodzą, to lepiej, żeby się tego wieczoru nie pojawiły.

Rzeczywiście, jest w tej sztuce parę momentów, w których łzy same napływają do oczu. Być może to dla nas efekt pamięci emocjonalnej – wiemy, w jakiej jesteśmy sytuacji.

Lubimy grać tę rodzinę. Kiedy przychodzę na próbę, koleżanki i koledzy – moje sceniczne dzieci – mówią: “Cześć, mama!”.

Inna sprawa, że na pewno to przedstawienie jest wyczerpujące – trwa bez przerwy godzinę czterdzieści minut. Jestem po nim zmęczona fizycznie, opuchnięta. Jako aktorka wiem, co się zdarzy, wiem, jak sterować grą, ale moje ciało po sztuce jest zapuchnięte i wyczerpane.

To bardzo ciekawe – pani wie, że gra, ale być może ciało nie wie?
I funduję mu co wieczór traumę? Może. Tym bardziej że raz podczas przedstawienia tak mocno uderzałam dłonią w pierś, że zeszłam ze sceny ze spuchniętym guzem w tym miejscu.

Aż tak? Rola Anny – matki i żony – była dla pani z jakiegoś powodu inna?
Każda rola jest inna, bo czego innego próbuję się w niej dokopać. Przy doświadczeniu aktorskim, które mam, trud oznacza coś innego: muszę siebie pilnować, żeby nie przekombinować. Bo kiedy już tak dużo ról stworzyłam, to pojawia się czasem wrażenie, że podobnie już gdzieś kiedyś zagrałam.

Praca nad tą sztuką przebiegała w poczuciu akceptacji – próby są miejscem i czasem na to, żeby się skompromitować w szukaniu dróg do roli, żeby nie bać się zbłądzić.

Od początku wiedziała pani, że chce być częścią tej opowieści?
Kiedy przeczytałam scenariusz “To wiem na pewno”, do razu mi się spodobał. Z Iwoną Kempą wcześniej pracowałam przy “Nad Czarnym Jeziorem”, sztuce o samobójstwach dzieci, i mam do niej pełne zaufanie. Mieliśmy duży luz i swobodę przy tworzeniu tego świata.

Świat został stworzony, wychodzi pani na scenę po raz pierwszy, piąty i kolejne. Kiedy gra się tę samą emocję po raz setny w spektaklu, to nie jest tak, że ona słabnie, oswaja się, rozmasowuje?
Nie, to u mnie tak nie działa. Miewam dni, kiedy czuję się nienaładowana. Przychodzę do teatru i marudzę, że nie mam siły. Kiedy jednak jestem na scenie, otwieram się i emocje przychodzą.

Jak budowała pani rolę matki czworga dzieci, żeby pokazać odmienność relacji z każdym z nich?
Iwona Kempa ma taką metodę pracy, że aktorzy siadają przy stole podczas prób czytanych i zaczynają dużo rozmawiać: opowiadać o swoich doświadczeniach, odnosić się do opowieści o znajomych. W ten sposób poszerzamy swój świat. Ja mam jedno dziecko, ale żeby zagrać kogoś, wcale nie muszę mieć doświadczeń podobnych do mojej postaci.

A może to Anna jest podobna do pani?
Jestem zupełnie inną matką. Chociaż zastanawiałam się przez chwilę, czy nie jestem przypadkiem tak kontrolująca jak ona. Moja córka po obejrzeniu przedstawienia rozwiała jednak te wątpliwości, mówiąc, że jestem pod tym względem na drugim biegunie.

Różny stosunek, jaki Anna ma do poszczególnych dzieci, moim zdaniem nie wynika tu z silniejszej lub słabszej miłości, tylko z tego, co mojej postaci te relacje dają. Jeden z synów ją rozśmiesza, najstarsza córka przypomina jej ją samą, tylko silniejszą. Każde dziecko jest inne, ale ona dobrze je odczytuje, rozumie, że cała czwórka potrzebuje czego innego.

Nie można każdego człowieka traktować identycznie. Uniwersalnie to dzieciom trzeba dać uwagę, uważność i czas. Kiedy gramy i patrzę na “moje dzieci”, to trochę żałuję, że nie mam dużej rodziny.
Weekend może być codziennie – najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje>>

Gracie rodzinę dużą i zżytą.
Ze scenicznym mężem, Przemkiem Bluszczem, i córką, Pauliną Gałązką, znaliśmy się wcześniej, pozostałe osoby z obsady, “moje dzieci”, były obcymi dla mnie ludźmi. Młodymi studentami na początku swojej kariery aktorskiej. Przez taki rodzaj otwarcia w czasie prób także budowaliśmy relacje i pozbywaliśmy się wstydu, co jest bardzo ważne w pracy aktora.

Lubi pani Annę?
Bardzo.

A nie miała pani takich momentów, w których zastanawiała się: co ona robi?!
Uważam jej motywacje za absolutnie zrozumiałe. Anna nie tylko stara się zapanować nad dziećmi, ale ogólnie nad całym światem. Wynika to prawdopodobnie z jej lęków – z jednej strony to złe, bo kosztuje ją to i otoczenie wiele nerwów, ale z drugiej daje jej dzieciom poczucie, że mają w niej oparcie. Chociaż oczywiście próbują od tej kontroli oczekiwań uciec.

Ale na próbach, szukając do tej postaci klucza, bardzo dużo się wygłupiałam. Chciałam, żeby moja postać była intensywna, głośna, szybka, nie dawała dostępu do swojego wewnętrznego świata. W gruncie rzeczy ona jest introwertyczna, a może lepiej określa ją nowe w psychologii pojęcie ekstrawertycznej introwertyczki.

Do pewnego momentu jest tu miejsce na wygłupy. Ale potem robi się poważnie.
Sztuka zaczyna się jak sitcom. W życiu też tak bywa, że pod naddatkiem wesołości kryje się wrażliwy nerw, a nadmiar śmiechu i żartów kryje lęk.

Click to comment

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Copyright © 2025 USAtalkin