Connect with us

CELEBRITY

Maciej Maleńczuk: „To że ćpałem, chlałem, wszyscy wiedzą. Dobrze, gdyby wiedzieli, jak przetrwałem”

Published

on

Konsekwentny, kontrowersyjny oraz kochany przez publiczność – taki jest Maciej Maleńczuk, gitarzysta rockowy i wokalista, który od lat 80. zachwyca swoją twórczością i nietuzinkową osobowością. Przypominamy niezwykłą i szczerą rozmowę artysty z Beatą Nowicką, w której porusza temat swoich uzależnień oraz tego, jak się z nimi uporał. Wywiad ukazał się w magazynie VIVA! w maju 2015 roku. Muzyk właśnie skończył 63 lata.

Magazyn VIVA! Archiwum – Maciej Maleńczuk wywiad
W 2015 roku ukazała się książka o nim „Maleńczuk. Ćpałem, chlałem i przetrwałem”. Szczera, na pograniczu ekshibicjonizmu. O jego alkoholowych i narkotykowych ekscesach, „manianie”, życiu na offie i chorobie zwanej… miłością. Wydawca opatrzył ją uwagą: „Nie dla dzieci!”. Taką uwagę można dołączyć i do tej rozmowy. Maciej Maleńczuk zwierza się Beacie Nowickiej.

W Twojej książce przeczytałam: „Mężczyzna zniesie ból. Każdy zniesie. Ból sam w sobie jest do zniesienia, bo zawsze wiadomo, że w końcu przejdzie. Ale do tego przychodzi niestety ta maksymalna depresja. Heroina powoduje, że jesteś szczęśliwy i spokojny, a więc bez niej jesteś nieszczęśliwy i totalnie niespokojny”.
Życie jest do dupy. Życie współczesnego człowieka jest pełne stresu, wrednych ludzi, czasami śmierci. Całe mnóstwo ludzi chodzi ultrazdołowanych. Alkohol to nie wszystko. A heroina jest niebezpieczna W „Fakcie” napisali na pierwszej stronie, że Maleńczuk ćpał 20 lat. Dwadzieścia lat ćpania mało kto mógłby przeżyć.

Ty „Chlałeś, ćpałeś i przetrwałeś”. Twoją spowiedź czyta się jak powieść.
Jestem dumny, że byłem w takim środowisku. To było środowisko off społeczeństwu, off konwenansom, off przynależności partyjnej, off pochodom pierwszomajowym. Chcieliśmy być off i byliśmy off. Ale przy tym chlaliśmy i ćpaliśmy. A ćpanie powoduje, że masz całą masę przygód. Myśmy te narkotyki zdobywali i to zawsze było związane z jakąś manianą.

Maniana w języku hiszpańskim oznacza – jutro. W slangu – robienie głupot, szaleństw.
A takie rzeczy fajnie się wspomina. Zwłaszcza jeśli skończyło się to ukręceniem dobrego towarku i złapaniem chwili spokoju w chujowych czasach, jakimi były lata 80. Nikt nie miał grosza, czasami nie było skąd wziąć na piwo. Ja miałem hajs, jak grałem.

Pamiętasz swój pierwszy raz?
Pięćdziesiątka wódki, którą wypiłem w wieku siedmiu lat. Było nas pięciu kumpli między 7 a 10 lat. Siedzieliśmy ukryci w domu z tektury, który sami zbudowaliśmy, i obaliliśmy półlitrówkę. Butelka miała korek, jak wino, i zalakowaną główkę. Musiał to być 1968 rok. Inicjatorami byli ci troszeczkę starsi koledzy, a ponieważ ja się z nimi bujałem, to też dostałem strzała. Nalewaliśmy do kieliszka typu 25, więc wypiłem dwie kolejki. Potem zgasło światło

Wyobrażałeś sobie czasami jakieś alternatywne życie?
Wyobrażałem sobie. Wydaje mi się, że gdyby ktoś mną pokierował – a nikt mną nie kierował – utrzymałbym się przy sporcie i moje losy potoczyłyby się inaczej. Załóżmy, że do 30. roku życia byłbym czynnym sportowcem. Załóżmy, że byłby to sport z sukcesami, więc mógłby mnie jakoś ustawić w życiu. Do wszystkiego, co robiłem w sporcie – oprócz wioślarstwa – miałem ewidentny dryg. Mam zajebiste warunki: 193 wzrostu, byłem trochę za chudy, ale mięśnie zawsze można wyrobić, miałem bardzo dobry refleks jak na takiego wysokiego gościa, nie byłem ciapowaty ani łajzowaty. Więc gdyby trafił mi się wtedy jakiś dobry trener, coś w tym stylu, jak mają bokserzy, i rozsądnie pokierował moim życiem, byłoby zdrowiej dla mnie, zdrowiej dla otoczenia. Ale nikogo takiego nie było. Zamiast tego w wieku 21 czy 22 lat zacząłem grać na streecie. A to nie jest zdrowe miejsce, mówiąc krótko. Nie da się być abstynentem, grając na ulicy.

Pamiętam, jak stałeś na ulicy Sławkowskiej w centrum Krakowa.
Na ulicy jesteś ostatni w łańcuchu pokarmowym. Jest średnio ciepło, ludzie się śpieszą, zakapturzeni, a ty musisz zagrać, bo, kurwa, potrzebujesz szmalu. I grasz. I nikt się nie zatrzymuje. A ty dalej grasz. Bardzo przykre. Ja mam w sobie bezczelność, ale początki były cholernie trudne.

Wczoraj wieczorem przechodziłam obok chłopaka, który grał na gitarze. Tym razem było to centrum Warszawy. Spotkaliśmy się wzrokiem na ułamek sekundy. Nie padało, nie było zimno. Nie zatrzymałam się. Głupio mi teraz.
Nigdy nie łapałem kontaktu wzrokowego. Byłem generalnie tak przerażony, że muszę to robić, że zaciskałem powieki i grałem z zamkniętymi oczami, co czasami jakieś stare baby komentowały: „A ślepe są, to niech grają”. Uzależniłem się od tego. Teraz mam ciemne okulary, więc tego nie widać, ale zawsze jak potrzebuję skupienia albo mam zaćmę i nie pamiętam tekstu, to zamykam oczy i wtedy sobie przypominam. Przez pierwsze trzy lata śpiewałem tylko po angielsku, fonetycznie nauczyłem się kilkunastu bluesów: Robert Johnson, John Hurt, Muddy Waters. Roni Johnson miał taki ostry, szarpliwy dźwięk gitary, metaliczny jak sukinsyn. Myślałem: Kurwa, jak on to uzyskuje. Wszystkie moje gitary, które na początku miałem, wydawały takie: plum, plum. Na ulicy w ogóle niesłyszalne. Dopiero jak od znajomego pedała w Warszawie udało mi się kupić gitarę za 100 dolców, usłyszałem, co to jest gitara!

Twoja książka jest bardzo „słyszalna”. Poraża szczerością.
Bo mówię o etapie zamkniętym. Mogę o tym mówić. Nie opowiadam o swoich romansach, o swoich sprawach rodzinnych, nic nie opowiadam o mamie, o tacie. Nikogo nie wkopuję. Mogę siebie opluć. Mogę opisać, że byłem na śmietniku i było to dla mnie wstrząsające doświadczenie. Czasami jeszcze się zastanawiam, dlaczego wtedy stamtąd, kurwa, nie uciekłem. Prawdopodobnie dlatego, że chciałem sobie przyćpać. Ta książka to jest jedna wielka przestroga.

Sięgnąłeś dna?
Tak. Właśnie wtedy, na tym szpitalnym śmietniku, gdzie szukaliśmy igieł, których nie mieliśmy. I co gorsza, znaleźliśmy! Było to podłe miejsce. Wstrząsnęło mną. Potem miałem bardzo długą przerwę.

Zrobiłeś badania?
Tak. Nie miałem AIDS, ale podczas jakiegoś badania wykryto mi przeciwciała na HIV i przyszedł doktor i mówi: „Masz pan HIV”. Ożeż kurwa mać! A ja już miałem dzieci. „Niech pan zrobi badanie krwi”, jeszcze powiedział. Ale przez jakiś czas nie robiłem. Okazało się, że mam pełno znajomych, którzy już od dawna to mają. Machali ręką: „Nic się nie dzieje, możesz normalnie pić wódkę, normalnie współżyć. Nie zarażasz”. W końcu zrobiłem badania, po dwóch tygodniach dzwoni jakaś pani i mówi: „Wynik ujemny. Minus”. Jak to minus? Przecież na pewno mam HIV. Okazało się że u 20 procent ludzi organizm sam to zwalcza

Odetchnąłeś z ulgą? Złożyłeś adekwatne obietnice, przysięgi?
Poczułem się jak cyborg. Nic mi nie jest! Po lekturze tej książki myślisz, że będziesz rozmawiać z wrakiem. A tak nie jest.

A co Ty pomyślałeś, jak przeczytałeś ten swój życiorys jednym tchem?
Byłem przerażony! Poważnie. Skumulowanie tego na kartkach jednej książki jest powalające. Ale rozciągnięte na przestrzeni 35 lat jest jak kropla w morzu. Jestem ciekawym człowiekiem, dlatego przetrwałem. To że ćpałem, chlałem, wszyscy już wiedzą, dobrze byłoby, gdyby wiedzieli, jak przetrwałem.

Ty przetrwałeś, inni umarli.
Żyję, ale uwierz mi, że umierałem tysiące razy. Cholernie mi żal, że Betina nie żyje, Radwan… Trzeba dopuszczać do kaca i nie wpadać w ciągi. Strzelałem okazjonalnie, ale nigdy nie byłem w ciągu.

Napisałeś: „Alkohol robi ze mnie bandziora (…)”.
Wóda jest ohydna, bo zawsze działa na ośrodek agresji. Wiele moich wypowiedzi – po koncertach, kiedy jestem już na lekkiej bani – to są właśnie wypowiedzi agresywne. Otoczenie może to źle odbierać

A co z tą forsą zrobisz?
Wrzucę na konto i spokojnie będę sobie robić jazzowy band. Bo ja chcę teraz przejść na jazz. Od lat ćwiczę na saksofonach dzięki temu, że mam dom na wsi. W mieście bawienie się saksofonem jest niemożliwe. Poza tym nie miałem pieniędzy na dobry sprzęt, na dzień dobry to wydatek rzędu kilkunastu tysięcy złotych. Mam cztery sztuki, gram od siedmiu lat. Chciałbym swoich starych dni dożyć w jazzie, w jazzowym brzmieniu, w dobrych garniturach, z inteligentnymi ludźmi. Mówi się, że jazzmani to wyższa półka. Chcesz whisky?

Na razie dziękuję.
A mogę sobie nalać? U mnie na wsi jak się nie napijesz, to w ogóle nie pogadasz.

Wiem. Na wsi przyjaźnisz się z Małym: „Ujął mnie tym, że jest człowiekiem bezpośrednim, bardzo wesołym, dowcipnym i pomocnym. Jest moim sąsiadem. Spotykamy się. Mówiąc krótko – w końcu z kimś trzeba pić…”. Lubisz swoją wieś?
Kocham. Czuję się panem na włościach. Obchodzę je z łopatą albo innym narzędziem. Mam dom. To nie jest nic wypasionego, ale mam możliwość grania o każdej porze dnia i nocy. Jestem sam i gran, gram, gram.

Click to comment

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Copyright © 2025 USAtalkin